Recenzja filmu

Jaśniejsza od gwiazd (2009)
Jane Campion
Abbie Cornish
Ben Whishaw

Prawdziwa poezja

W dzisiejszych czasach sięgający po melodramat twórca musi być albo bardzo pewny, że materiał, którym dysponuje, sam obroni się w tak zamierzchłej konwencji, albo bardzo świadomy, że nie robi nic
W dzisiejszych czasach sięgający po melodramat twórca musi być albo bardzo pewny, że materiał, którym dysponuje, sam obroni się w tak zamierzchłej konwencji, albo bardzo świadomy, że nie robi nic poza odtworzeniem przyjętego wzorca. Patrząc jednak na ostatnie próby wskrzeszenia tego gatunku, wybranie melodramatu równa się intelektualnemu samobójstwu. Między innymi dlatego Jane Campion udała się rzecz niemal niemożliwa - nie wychodząc poza obręb gatunku, stworzyła poruszający obraz rozkwitu i niespełnionej miłości romantycznego poety Johna Keatsa do pochodzącej z tak zwanego "dobrego domu" Fanny Brawne. Keats, jak większość poetów z tamtej epoki, za życia niedoceniany, po śmierci gloryfikowany, klepał biedę i pisał wiersze, których oprócz jego przyjaciół i wąskiego grona krytyków, nikt nie znał. Ale to właśnie poezja jest kluczem "Jaśniejszej od gwiazd" - to ona jest językiem kochanków, nazywaniem i przekazywaniem emocji, duchowym spoiwem - w jej obrębie rozgrywają się wszystkie uczucia, od pierwszego do ostatniego słowa. Umiejętność pokazania tej wrażliwości na ekranie stanowi o mistrzostwie Campion, która doskonale wie, kiedy dialogi wzbogacają sceny, a kiedy powinno wypełniać je milczenie lub muzyka - unika ckliwości, ale nie wzruszeń, o wielkiej miłości mówi otwarcie, ani przez moment nie dotykając kiczu.

"Jaśniejsza od gwiazd" przypomina zapomniane - tutaj wszystko rozgrywa się wśród powściągliwych słów i delikatnych gestów, zamiast nagości jest dotknięcie dłoni, zamiast seksu są pocałunki. Paradoksalnie więc, kręcąc klasyczny melodramat (bardziej w idei niż treści), Campion poszła pod prąd nurtu kina, który dawno scalił go z sentymentalizmem i skierował do odpływu, co wymagało nie lada odwagi nie tylko w wyborze stylistyki, lecz także realizacji. Są przecież w filmie sceny (Brawne odczytująca miłosne listy Keatsa w pokoju pełnym motyli czy spacery po ukwieconych łąkach), które w rękach innego reżysera rozsypałyby się w cukierkową powierzchowność lub staroświecką egzaltację. Tymczasem Campion wydobywa z nich prawdę i subtelność, a także (dzięki kadrowaniu bliskiemu estetyce Terrence'a Malicka) ukrytą metafizykę. Każde ujęcie ma swoją kompozycję, pełną skupionych wokół niej detali. 

Autorkę "Fortepian" interesuje jedynie drobny element biografii poety (notabene narracja prowadzona jest z perspektywy kobiety), wydaje się jednak, że ten najistotniejszy, gdyż życie Keatsa, jego poezja i miłość do panny Brawne były kwintesencją ulotności, opiewaniem i esencją chwili, pięknem wydobytym z wnętrza i natury, a ukrytym w słowach. Słowach przełożonych na obrazy.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Takich filmów już się nie robi. Nie jest to bynajmniej zarzut pod adresem najnowszego działa Jane Campion... czytaj więcej
Vincent Vega, wchodząc wraz z Mią Wallace do restauracji Jack Rabbit Slim's, powiedział: "to miejsce... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones