Recenzja filmu

Jackie Brown (1997)
Quentin Tarantino
Pam Grier
Samuel L. Jackson

Quentin w dołku

Jak się z dnia na dzień kręci dwa filmy, które z miejsca stają się kultowe, wygrywa w wyścigu o Złotą Palmę z samym Kieślowskim, zostaje okrzykniętym królem pastiszu i jeszcze zarabia dziesiątki
Jak się z dnia na dzień kręci dwa filmy, które z miejsca stają się kultowe, wygrywa w wyścigu o Złotą Palmę z samym Kieślowskim, zostaje okrzykniętym królem pastiszu i jeszcze zarabia dziesiątki milionów dolarów, to nie ma się co dziwić, że presja przed kolejnymi projektami jest ogromna. W takiej sytuacji znalazł się Tarantino po niespodziewanej eksplozji popularności swojej osoby po rewolucyjnych "Wściekłych psach" i absolutnie genialnym "Pulp Fiction". Gdy trzy lata po premierze tego ostatniego twórca zabrał się za ekranizację powieści Elmore'a Leonarda "Rum Punch", było jasne, że oczekiwania będą ogromne. Kino pamięta dziesiątki przypadków debiutantów, którzy pierwszym filmem zawojowali świat, a później już tylko staczali się obraz za obrazem na samo dno. Trzeci owoc miłości Quentina do X-Muzy, "Jackie Brown", pokazał dwie rzeczy: po pierwsze Tarantino ma zadatki na reżysera prawdziwie wszechstronnego, a po drugie - nawet on, ulubiony filmowiec lat 90., może wpaść w dołek. Na dodatek własnoręcznie wykopany.

Reżyser nieświadomie skonstruował pułapkę na samego siebie, na tyle skuteczną, że po premierze "Jackie Brown" twórczo zamilkł na sześć lat. Kręcąc wspomniane "Wściekłe psy" i "Pulp Fiction", Tarantino wykształcił swój unikalny styl, którego rozwinięcia naturalnie oczekiwali fani po trzecim filmie twórcy. Tymczasem obraz jest najoszczędniejszy w charakterystyczne dla niego cechy. To się fanom nie spodobało, nie tego oczekiwali po swoim mistrzu. Fabułę buzującą od nawiązań do ulubionego kina klasy B, dialogi bogate w cytaty, typowe zabiegi narracyjne - choćby zaburzoną chronologię - wreszcie ironię i czarny humor, zastąpił dyskretny hołd dla blaxploitation (czyli czarnego kina dla czarnych z lat 70. i 80.), oraz umiejętnie zawiązana intryga kryminalna. Historia już tak nie pędzi, opowieść powoli spaceruje w kierunku finału, pozwalając sobie jedynie na kilka ostrzejszych zwrotów akcji. Reżyser nie epatuje przemocą, ani postmodernistycznymi zapożyczeniami, kładzie znacznie większy nacisk na klimat i grę, jaką toczą między sobą bohaterowie. Ot, stosunkowo poważnie prowadzi widza przez historię tytułowej Jackie (Pam Grier). Bohaterka jest czarnoskórą stewardessą, która dorabia do miesięcznej pensji, przemycając pieniądze dla handlującego bronią gangstera, Ordella (Samuel L. Jackson). Na trop procederu wpada jednak FBI, a dokładniej agenci Ray Nicolette (Michael Keaton) i Mark Dargus (Michael Bowen), którzy zaczynają ją śledzić. Gdy pewnego dnia zatrzymują Jackie i znajdują przy niej trefną forsę i narkotyki, staje się jasne, że będzie potrzebować sprzymierzeńca. Znajduje go przez zupełny przypadek w osobie Maxa Cherry (Robert Forster), który wpłaca za nią kaucję. Postanawiają razem opracować plan przechytrzenia policji i gangstera, który żąda swoich pieniędzy - w tym celu rozpoczynają grę na dwa fronty, jednocześnie pracując dla Ordella i współpracując z agentami federalnymi.

Podobnie jak to miało miejsce w "Pulp Fiction", listę płac wypełniają nazwiska gwiazd. Nic dziwnego, po spektakularnym sukcesie w/w filmu, kto odmówiłby Tarantino współpracy? Obok Keatona i L. Jacksona pojawiają się Robert De Niro jako nieudacznik spod ciemnej gwiazdy, Bridget Fonda w roli lolitki-narkomanki i Chris Tucker znany dobrze z "Piątego elementu". Ale tak naprawdę próżno tu szukać licznych wielkich aktorskich koncertów. Jackson i De Niro to niestety nie Jackson i Travolta. Obaj panowie kilka razy coś tam zażartują i zajrzą do bagażnika - co kamera rzecz jasna pokaże z wewnątrz auta - ale kompletnie do siebie nie pasują: nie ten duet, nie ta chemia... Nie ten scenariusz. Jedynie Pam Grier się liczy, powracając do kina po dwóch dekadach. Aktorka zaistniała w latach 70., gdy blaxploitation cieszyło się swoim złotym okresem, była gwiazdą czarnej społeczności Ameryki, ale wraz z wymarciem subgatunku, Grier zwyczajnie zniknęła. Quentin już raz wskrzesił gwiazdę - przyjmując rolę Vincenta, Travolta był zapomniany i w zasadzie bezrobotny, a po "Pulp Fiction", wszyscy go nagle znowu pokochali. Grier co prawda nie powróciła po "Jackie Brown" do mainstreamu, ale kradnąc cały film dla siebie, godnie się z nim pożegnała.

Trzecie dzieło Tarantino jest obrazem nierównym: słabo zagranym, ubogim w przebojowość i bezkompromisowe jajcarstwo. Reżyser, stawiając na bohaterów i intrygę, przeliczył się co do pierwszego i przeszedł niezauważony przy drugim. Jako kryminał sam w sobie "Jackie Brown" to solidny kawałek kina, ale w rękach takiego reżysera wprowadza co najwyżej w zakłopotanie. Poprawny obraz bez żadnych ekscesów przyjmuje się jak przeciętny zapychacz w okresie nieurodzaju filmowego. Ciekawi, ale nie wciąga, a miejscami nawet przynudza. Lekki odbiór w kontekście krwawych upodobań twórcy wypada wręcz niepoważnie, a prowadzenie akcji na zasadzie zdania się na aktorów kłóci się z ich nieudacznością. Mimo to obraz jest zgrabny, ale jednak nie taki, jakbyśmy chcieli, by był.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Jackie Brown" to historia oparta na postmodernistycznej powieści Elmore’a Leonarda "Rum Punch". Jej... czytaj więcej
Pozornie nietypowym dla swej twórczości kryminałem "Jackie Brown" Quentin Tarantino wprawił wielu fanów w... czytaj więcej
Zacznijmy od tego, że filmy Tarantino mają to do siebie, że przeważnie wyróżniają się spośród innych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones