Recenzja filmu

Jedz, módl się, kochaj (2010)
Ryan Murphy
Julia Roberts
Javier Bardem

Jedz, módl się, koś kasę

"Jedz, módl się, kochaj" jest chyba jedną z najlepszych decyzji inwestycyjnych, o jakich słyszałem. Wydawca książek Elizabeth Gilbert zaryzykował i opłacił jej rok ekspensywnych i
"Jedz, módl się, kochaj" jest chyba jedną z najlepszych decyzji inwestycyjnych, o jakich słyszałem. Wydawca książek Elizabeth Gilbert zaryzykował i opłacił jej rok ekspensywnych i ekstrawaganckich wojaży po świecie w zamian za prawa do wydania jej książki. Książki, którą była zobowiązana napisać po powrocie. Dla wydawcy – jak i autorki – był to strzał w dziesiątkę. Książka została przetłumaczona na, bodaj, kilkadziesiąt języków, a teraz doczekała się nawet ekranizacji. Przyznaję się, że z tekstem nie miałem styczności, ale jak poinformowało mnie wiele osób – na pewno nie był materiałem na film. Po seansie mogę powiedzieć jedno – owi sceptycy mieli rację.

"Jedz, módl się, kochaj" jest dokładnie takim filmem, jaki się otrzymuje, gdy chce się wyeksploatować kurę znoszącą złotą jajka w sposób dalece przekraczający wszelkie normy dopuszczane przez obrońców praw zwierząt. Liz (Julia Roberts) poznajemy w momencie, gdy postanawia się rozwieść ze swoim mężem. Lekarstwem na depresję po rozstaniu jest najpierw nowy kochanek – nieudolny aktor teatralny (w tej roli również niezbyt udolny, według mnie, James Franco). Gdy ten przestaje wystarczać, Liz wpada na pomysł, by odwiedzić Włochy (ze względu na kuchnię), następnie Indie (ze względu na medytację) i zakończyć na Bali (chyba ze względu na seks-turystykę i tamtejszego znachora, ciężko stwierdzić). Po drodze czekają ją tony pizzy, godziny modłów w ashramie i liczne wieczory wypełnione namiętnym romansem z przystojnym "przewodnikiem" (Javier Bardem).
Fabuła ma jeden podstawowy problem – jest naiwna od początku do końca. Zamiast wiarygodnej historii o duchowej przemianie, otrzymaliśmy film o lekko rozwydrzonej, zagubionej dziewczynce, która w ramach odmiany rozstaje się z mężem po ośmioletnim związku, ponieważ ten nie mógł się zdecydować, na jakie jedno marzenie ma się zdecydować. Jak się dowiedziałem po seansie, wiele dosyć istotnych faktów książkowych nie znalazło dla siebie miejsca w filmie. Najważniejszym z takich "szczegółów" jest fakt, że widz nie zostaje łaskawie poinformowany, skąd bohaterka ma fundusze na podobną wyprawę – ani słowa o układzie z wydawcą! Liz bierze rozwód, traci wszystkie pieniądze i tak po prostu wyjeżdża na rok, na lewo i prawo wymachując gotówką. Odrobina wiarygodności w tym wypadku naprawdę by nie zaszkodziła.
Wszystkie przegadane sceny ratuje tylko jedna rzecz – naprawdę dobre aktorstwo. Julii Roberts już od dawna nie widzieliśmy, ale ten powrót możemy uznać za całkiem udany. Javier Barden zaś to klasa sama dla siebie i jego występ salwuje ostatnią tercję seansu w naprawdę znacznej mierze. Muszę też tu wymienić Richarda Jenkinsa za naprawdę świetną rolę epizodyczną (drugoplanową?) w, nazwijmy to, sekcji indyjskiej. 

W efekcie dostaliśmy nudny, przegadany film, który roztrwonił wszystkie potencjalne morały na rzecz niepotrzebnie naiwnego scenariusza. Owszem, mamy dobre aktorstwo, niezgorsze ujęcia i całkiem przyjemną muzykę. Tylko co z tego, kiedy jeden z najważniejszych elementów zawodzi? Przed wybraniem się na seans radzę jeszcze wziąć pod uwagę czas trwania, oscylujący w okolicach dwóch godzin i jeszcze jednego kwadransa na doczepkę. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Jeżeli chcesz umknąć przed tym, co cię gnębi, trzeba ci być innym, nie gdzie indziej." - mówi stara... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones