Recenzja filmu

Kolejny gejowski film (2006)
Todd Stephens
Scott Thompson
Matthew Rush

Między "American Pie" a "Queer as Folk", czyli gejowskie kino klasy B

Motywy gejowskie i lesbijskie są ostatnio dość popularne w filmach, nie trzeba więc było długo czekać na młodzieżową komedię poświęconą w całości tematyce homoseksualnej. Tak powstała produkcja
Motywy gejowskie i lesbijskie są ostatnio dość popularne w filmach, nie trzeba więc było długo czekać na młodzieżową komedię poświęconą w całości tematyce homoseksualnej. Tak powstała produkcja zatytułowana "Kolejny gejowski film". Trudno ocenić, czy przy jej tworzeniu chodziło bardziej o parodię pewnego filmu dla młodzieży, czy raczej na powstanie tej komedii miała wpływ ekspansja kochających inaczej w kinie i telewizji. Do dziś nie udało mi się rozstrzygnąć tej kwestii, pozostawiam to pod rozwagę czytającym. Film opowiada o grupie homoseksualnych przyjaciół, którzy niedługo ukończą szkołę średnią. Mają jednak poważny problem – nadal są prawiczkami. Po imprezie zorganizowanej przez ich przyjaciółkę, niejaką Muffler, postanawiają zawrzeć pakt: stracą cnotę, nim rozpoczną naukę w college'u. Wszystkie sposoby są dozwolone, rozpoczyna się więc wyścig z czasem – wakacje przecież nie będą trwały wiecznie! Fabuła brzmi znajomo, prawda? Temu, komu na myśl przyszło "American Pie", gratuluję – "Kolejny gejowski film" jest właśnie parodią pierwszego filmu z tej serii. Są filmy, których parodii nigdy bym się nie spodziewał, a "American Pie" jest jednym z nich. Jak jednak widać, i tę produkcję dało się sparodiować. W "Kolejnym gejowskim filmie" podobna do "American Pie" jest nie tylko fabuła (a właściwie cały szkielet, na którym opiera się film), pojawiają się również parodie wielu konkretnych scen czy sytuacji, jak chociażby początkowa, z tym że tutaj bohater nie zabawia się ze skarpetką, a z różnej wielkości owocami... Nie zabrakło pamiętnej sceny z szarlotką, tutaj zastąpioną przez jakąś nieznaną mi potrawę. Nico to żywy odpowiednik Fincha, który zakochuje się w... dziadku Muffler. A skoro mowa o Muffler – jest ona dokładną żeńską kopią Stiflera: używa takiego samego co on wulgarnego języka, bez problemu znajduje sobie dziewczyny na jedną noc itd. Ojciec Andy'ego, głównego bohatera, jest odpowiednikiem pana Levensteina, ale wcielający się w jego rolę Scott Thompson absolutnie nie przypadł mi do gustu – nie zbliżył się nawet do poziomu, jaki prezentował Eugene Levy, ojciec głównego bohatera "American Pie". Trochę szkoda, bo to moja ulubiona postać z tej serii, ale trudna do zagrania przez kogoś innego czy nawet sparodiowania. Oprócz "American Pie" pojawiły się nawiązania także do kilku innych filmów bądź postaci, ale już nie na tak wielką skalę. Mnie w pamięci utkwiła przede wszystkim postać Bonnie, parodiująca Debbie z amerykańskiej wersji serialu "Queer as Folk" – nie tylko miała taką samą jak ona fryzurę, ale nawet charakterystyczną kamizelkę z różnymi progejowskimi plakietkami. Co do samego "Queer as Folk", serial zostaje wspomniany przez Andy'ego, gdy traci on dziewictwo: "A, pier...cie się, 'Queer as Folk'!" Budżet filmu nie był zbyt wysoki, co niestety widać na każdym kroku. Mimo to finanse nie przeszkodziły tej produkcji – jest tanio, ale w miarę przyzwoicie. Aktorzy, którzy zagrali w filmie, w naszym kraju są prawie nieznani, ale w Ameryce widzowie mogą kojarzyć ich z kilku mniejszych ról. Michael Carbonaro (Andy) ma na swoim koncie pojedyncze występy w kilku serialach, Jonah Blechman (Nico, jednocześnie producent wykonawczy filmu) oglądać mogliśmy w jednym odcinku "Jeziora marzeń", Jonathana Chase'a (Jarod) w odcinku "Weroniki Mars" i "Detektywa Monka"; poza tym pojawili się jedynie w produkcjach nieznanych w Polsce. Mitcha Morrisa (Griff) mogą kojarzyć osoby zaznajomione z amerykańską wersją "Queer as Folk", gdzie Morris w czwartym sezonie kilkakrotnie pojawił się jako rewolucjonista Cody Bell. Wspomniany wcześniej Scott Thompson jest dość znanym w Ameryce aktorem związanym ze środowiskiem gejowskim, Graham Norton (pan Puckov) popularnym aktorem i prezenterem telewizyjnym (również związanym ze środowiskiem LGBT), John Epperson (matka Andy'ego) znanym (znaną?) drag queen, a Matthew Rush – gejowskim pornoaktorem (zdobywca GayVN Award 2002 dla najlepszego debiutanta w branży; przypuszczam że jest to nagroda dość znacząca, skoro ma swoje miejsce w Wikipedii), związanym z wytwórnią Falcon wiodącym producentem pornografii gejowskiej na rynek amerykański. W epizodycznej roli wystąpił Richard Hatch – zwycięzca jednej z edycji "Ryzykantów", który tutaj gra samego siebie. Mimo iż aktorzy mają raczej niewielkie doświadczenie, wypadają przyzwoicie; grali bez skrępowania, więc pod tym względem "Kolejny gejowski film" nie zawodzi. Co do samych bohaterów, w większości przedstawieni zostali oni jako w miarę normalni ludzie (normalni jak na standardy pogiętej komedii), jedynie Nico jest tutaj stereotypowym uosobieniem geja (miejscami może przywodzić na myśl Emmetta z "Queer as Folk") – zachowuje się jak kobieta, ma różowy pokój itd. Jednym z elementów, który trochę mi nie pasował do całości, była muzyka. Pojawiała się od czasu do czasu, ale trudno powiedzieć, żeby mi się spodobała bądź chociaż wpisywała się w ten film; ma się wrażenie, że stworzona została jedynie po to, żeby w ogóle była. Już lepiej chyba byłoby bez niej. Warto jednak wspomnieć, że tytułową piosenkę pt. "Another Gay Sunshine Day" śpiewa Nancy Sinatra – córka TEGO Sinatry, a za razem jedna z ikon homoseksualistów. Skoro mamy do czynienia z komedią, a w dodatku parodią komedii, jak ma się sprawa z humorem? To już zależy wyłącznie od jednostki – jeśli kogoś nie śmieszą filmy w stylu "American Pie" oraz temu podobne głupoty, poziom humoru "Kolejnego gejowskiego filmu" prawdopodobnie również mu się nie spodoba. Trzeba jednak zaznaczyć, że "Kolejny gejowski film" jest zdecydowanie ostrzejsze od swojego heteroseksualnego odpowiednika. W pierwszym "American Pie" moim zdaniem nie przekroczono granicy dobrego smaku, chociaż było bardzo blisko, ale twórcy tego filmu miejscami posunęli się trochę za daleko, serwując nam gagi na poziomie dosłownie z kloaki rodem. "Kolejny gejowski film" to film, nad którego obejrzeniem naprawdę trzeba się porządnie zastanowić. Osoby o zapędach homofobicznych i tak wiedzą, że go nie obejrzą, ale co z resztą? Jeśli masz jakąś tolerancję dla homoseksualizmu, ale jest ona bardzo ograniczona, to radzę darować sobie seans – sceny seksu są tutaj trochę ostrzejsze niż w "American Pie", więc potencjalnego widza mogą zniesmaczyć. Jeśli takie sceny ci nie przeszkadzają, pozostaje rozważyć podstawową kwestię: czy warto? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie – moim zdaniem film był znośny, było kilka scen, które naprawdę rozśmieszyły mnie prawie do łez (lubię ten klozetowy typ humoru), ale z drugiej strony jest on mocno nierówny, a miejscami po prostu niesmaczny, chamski i prostacki. Ogólnie mógłbym dać mu ocenę 5/10, ale czy obejrzę powstającą obecnie kontynuację (jak widać, sześćset pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które film zgromadził, musiały być dla twórców wystarczającą zachętą), trudno mi w tej chwili powiedzieć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones