Recenzja filmu

Król Lew (2019)
Jon Favreau
Waldemar Modestowicz
Donald Glover
Seth Rogen

Mufasa, kiełbasa

Tak naprawdę "Król Lew" Jona Favreau sprawdza się jedynie jako przypomnienie filmu o wiele lepszego, którego pozycja wśród najlepszych animacji w historii, nadal pozostaje niezachwiana. 
Animowany "Król Lew" Roba Minkoffa i Rogera Allersa zajmuje wyjątkowe miejsce pośród całego dorobku Disneya. Niepodważalna legenda kina, dla wielu z nas archetyp dzieciństwa i czasów, gdy filmy oglądane były nie za pośrednictwem streamingu, ale powoli odchodzących w słuszną niepamięć kaset VHS. Obsypany Oscarami hit kasowy to z dzisiejszej perspektywy istna świętość kinematografii, której obrażanie skończyć się może nieprzyjemnie dla samozwańczego krytyka. Tytuł, podobnie jak wiele innych wcześniej i zapewne równie wiele później, znalazł się jednak w kolejce na taśmociągu Myszki Miki, z którego miał wyjechać w wersji świeższej, lepszej, uwspółcześnionej. Czy tego potrzebował? Czy musiał trafiać do kolejnych pokoleń w zmienionej formie, jakby starsza nie była w stanie ich zachwycić?

Wszyscy dobrze wiemy, że nie.

Zamysł był prosty. Przemielić każdą scenę, każdy kadr z animacji rysunkowej na ultra realną animację komputerową. Żywi aktorzy na planie? W przeciwieństwie do takich przypadków jak nowe wersje "Kopciuszka", "Aladyna" czy "Dumbo", są całkowicie zbędni. "Król Lew" to opowieść tylko i wyłącznie o zwierzętach, upersonifikowanych, wyrażających ludzkie emocje, ale jednak o zwierzętach. I właśnie to okazuje się być przyczyną ich zguby. 


Co zapadło nam w pamięć najlepiej z oryginalnego filmu z 1994 roku? Pomińmy na chwilę tragiczną scenę z wąwozu antylop gnu i skupmy się na reszcie. Historia Simby nie była tylko wariacją na temat hierarchii władzy w lwim stadzie, przedstawioną z szekspirowską niemal narracją. To również opowieść pełna humoru, muzycznego rytmu i dziecięcej fantazji, na której mogły wzorować się kolejne tytuły wytwórni. Komizm sytuacyjny, choć jeszcze nie tak zagęszczony, jak w nowszych produkcjach, grał w "Królu Lwie" rolę równie ważną, co przesłanie o samoakceptacji, stanowiące morał filmu. Niestety, scenariusz został ograbiony z (uwaga) lwiej części udanych żartów i dowcipów, które przez te 22 lata nadal pozostawały udane. Śmieszyły. Niestety, do bólu realistyczny Pumba oparty na efektach komputerowych, nigdy nie będzie tak zabawny, jak ten rysunkowy, rozsierdzony do czerwoności brakiem kultury hien albo szarżujący na sępy. Paradoksalnie, wskutek zmiany całego status quo, bohaterowie stracili swój ludzki pierwiastek, stali się obdartymi z dziecięcej otoczki zwierzętami. Bardziej niż podkład głosowy pasowałby im komentarz Krystyny Czubówny w tle. Zwierzęta nie żartują. Nie tworzą też taneczno-muzycznych choreografii, przy utworach takich jak "I Just Can't Wait to Be King" czy "Be Prepared". Owszem, te piosenki tu są, niemal wszystkie przeniesione nuta po nucie, ujęcie po ujęciu. Twórcy musieli się jednak wyraźnie nagimnastykować, aby ukazać je inaczej, spokojniej, bez dzikich i radosnych pląsów, z zachowaniem odpowiednich granic. Sprawia to, że są tu obecne jedynie połowicznie, będąc marnymi imitacjami swoich starszych odpowiedników. Ich oglądanie wywołuje mieszane uczucia dyskomfortu i politowania. Jedynie kultową już sekwencję otwierającą z "Circle of Life" udało się zachować w stanie nienaruszonym, nadal wywołującym kołatanie serca. 

Nawet kwestie i dialogi postaci pierwszoplanowych nie mogą się równać temu, co zapamiętaliśmy z dzieciństwa. Jeremy Irons dał niegdyś Skazie głos, który zdefiniował jednego z najbardziej podłych antagonistów Disneya jako cichego, stonowanego, a jednocześnie podstępnego potwora, węża w lwiej skórze. Dzisiaj natomiast Chiwetel Ejiofor w momencie zdrady Mufasy nie jest w stanie wykrzesać ze słów "Long live the king" absolutnie żadnych emocji. Trudno się dziwić, że część widzów całkowicie zrezygnowała z seansu, gdy scena ta ujrzała światło dziennie w czeluściach internetu.


Tak naprawdę "Król Lew" Jona Favreau sprawdza się jedynie jako przypomnienie filmu o wiele lepszego, którego pozycja wśród najlepszych animacji w historii, nadal pozostaje niezachwiana. Jeśli od dłuższego czasu nie mieliście okazji go zobaczyć, jego odrestaurowana wersja komputerowa może Wam posłużyć jako zwrócenie uwagi, że już najwyższa pora do niego wrócić. Nie musicie się nawet martwić ewentualnymi zmianami w stosunku do pierwowzoru, bo będziecie mogli je zliczyć na palcach jednej dłoni. A szkoda. Może gdyby było ich więcej, produkcja nie stanowiłaby tylko gwarancji łatwego zysku, opartego na kolejnej klasycznej opowieści, która już raz została przecież opowiedziana. I to w o wiele lepszym stylu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W myśl powiedzenia, że najbardziej lubimy te piosenki, które dobrze znamy, studio Myszki Miki... czytaj więcej
Każdy kinoman ma listę filmów, które są dla niego wyjątkowo ważne i mimo upływu lat wciąż chętnie do nich... czytaj więcej
Na ten film czekali chyba wszyscy, którzy z nostalgią wspominają animację z 1994 roku. Historia raczej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones