Sceny z życia (nie)małżeńskiego

Na pozór najnowszy film Phiplippe’a Garella jest absurdalny. Bohaterowie bywają oderwani od rzeczywistości, co jakiś czas z offu daje się słyszeć głos narratora, który tłumaczy nam oczywiste
Na pozór najnowszy film Philippe’a Garrela jest absurdalny. Bohaterowie bywają oderwani od rzeczywistości, co jakiś czas z offu daje się słyszeć głos narratora, który tłumaczy nam oczywistości, wstawki fortepianowe zdają się zupełnie nie współgrać z tym, co dzieje się na ekranie - długo można by jeszcze wyliczać. Cały "Le sel des larmes" wydaje się być niekształtną mozaiką, zawieszoną w zupełnie innym świecie, który tylko imituje dwudziestopierwszowieczną Francję. Jak się jednak okazuje, w tym szaleństwie jest metoda – z każdym kolejnym aktem awangardowy twór francuskiego reżysera odkrywa przed swoimi widzami zupełnie nowe oblicze, finalnie prowadzące do nieoczekiwanych wrażeń.

On, Luc, jest jeden. Wychowywany samotnie przez ojca, doskonali pod jego okiem fach stolarski, a teraz przybywa do Paryża na egzamin do prestiżowej uczelni. One są trzy. Djemila, nieśmiała nieznajoma napotkana na przystanku autobusowym, Geneviève, dawno niewidziana ukochana z młodzieńczych lat, i Betsy, pewna siebie, wyzwolona partnerka z imprezy w klubie. To właśnie między nimi zawieszone jest naprzemiennie serce głównego bohatera, który nie jest pewien absolutnie niczego – może poza tym, żeby na pierwszym miejscu stawiać zawsze zaspokajanie swoich hedonistycznych pragnień.

Z przyczyn oczywistych trudno jest tego bawidamka polubić. Jeszcze trudniej zaś rozgryźć, co tak naprawdę siedzi w jego głowie. Za każdym razem, kiedy uważny widz rozkłada na czynniki pierwsze wszystkie jego zachowania i słowa, a następnie próbuje scalić je w logiczną całość, młody rzemieślnik wyłamuje się spod wszelkich schematów i ponownie nas zaskakuje. Nie wydaje się być przy tym człowiekiem zagubionym, szukającym swojego miejsca w życiu. Przeciwnie – chłopak jest pewny siebie, robi to, co chce robić, czuje się panem własnego losu. I choć jego kolejne poczynania obserwuje się momentami z dezaprobatą, a nawet pogardą, to wciąż jest on postacią na tyle intrygującą, że nie sposób się od niej oderwać.

Garrel dba o uwagę swojego widza również przy pomocy wszelkich środków audiowizualnych, tworzących szalenie osobliwy entourage prezentowanej opowieści. Już od pierwszych czarno-białych ujęć autor "Zwyczajnych kochanków" otwiera przed swoimi widzami pewnego rodzaju głębię, w którą ci powoli wpadają. Obiektywowi jego kamery nie umknie żadne spojrzenie, żaden grymas, żaden gest. Swoich bohaterów Francuz obnaża zarówno dosłownie jak i w przenośni, wyciskając z nich bogaty i różnorodny wachlarz emocji i uczuć, których ci kolejno doświadczają. Jest tym sporo afektacji, a niektórym gestom czy słowom bliżej jest do teatru niż kina, ale od samego początku widać, że jest to efekt zamierzony. Garrel celowo zniekształca świat przedstawiony i nadaje mu poetyckiej formy. Chce bowiem, aby jego widz przeżył być może coś więcej, a na pewno coś innego niż kolejny ba poły łzawy i komediowy melodramat.

"Le sel des larmes" można bardzo łatwo skreślić. Potraktować go jako całkowity niewypał, którego nikt rozumny nie obejrzał przed wysłaniem na jubileuszowe siedemdziesiąte Berlinale. Uznać, że duchowy spadkobierca takich tuz francuskiego kina jak Jean-Luc Godard czy Agnès Varda nie spełnił oczekiwań, przesadził, skończył się. Warto jednak dać mu szansę i otworzyć się na zupełnie inne spojrzenie. Być może zawiedzie nas ostatecznie tak samo, jak Luc swoje kolejne partnerki. Być może jednak nasz krótki romans odnajdzie szczęśliwsze zakończenie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones