Recenzja filmu

Letnie popołudnie (2019)
Joesef Ouarrak
Maria Pawłowska
Anna Moskal

Sztuka nic nie musi

Aktorzy dają mistrzowski popis improwizacji, ale to widz musi zdecydować, jakie znaczenia podłożyć pod ich wypowiedzi. Waży je swoim własnym doświadczeniem życiowym i wrażliwością, i układa z
UWAGA, RECENZJA ZAWIERA SPOILERY


Sztuka nic nie musi. Są artyści, którzy umieszczają swoją twórczość w kontekście współczesnych, społecznych zagadnień, a inni malują wazon ze słonecznikami. Podobnie w kinie. (...) Natomiast interpretacja sztuki, więc również kina, zawsze zależy od odbiorcy. Sztuka budzi emocje, więc może budzić kontrowersje, to jest chyba nieuniknione
 - powiedziała w rozmowie z cinema.pl Maria Pawłowska, odtwórczyni głównej roli Laury w filmie "Letnie popołudnie". Wydaje się, że te słowa stanowią klucz do zrozumienia tego niezwykłego filmu.

Jego niezwykłość paradoksalnie polega na tym, że nie opowiada właściwie niczego szczególnego - ot, letnie popołudnie na warszawskiej Pradze, rodzina jakich wiele - a mimo to przykuwa uwagę widza od początku do końca. Porusza w nim struny, które rezonują tym bardziej, im większe jest jego życiowe doświadczenie. Dzięki technice filmowania, w której kamera podąża za bohaterami, czujemy się uczestnikiem wydarzeń - siódmą osobą w tej 6-osobowej gromadce, która spotyka się z okazji 25. urodzin Laury. Uczestniczymy w ich intymnych sprawach, dopuszczeni jesteśmy do ich stołu. I od początku widzimy, że w tej rodzinie buzują stłamszone emocje. 

Najpierw poznajemy dwie siostry, Laurę i trochę starszą Karolinę. Laura jest lesbijką, a przy tym osobą bezkompromisową, która nie znosi zakłamania, udawania - a bycie osobą homoseksualną jest tylko jednym z wielu powodów, dla których człowiek często, przez konformizm, popada w zakłamanie. Jedziemy więc z dwiema siostrami samochodem, przysłuchujemy się ich rozmowie. Widać, że siostry dobrze się rozumieją. Karolina stara się przekonać impulsywną Laurę, żeby, wbrew swoim zasadom, wzięła udział w ekstrawaganckim pomyśle ich matki, aby przy grobie ojca zdmuchnąć świeczki na urodzinowym torcie. Nie wiemy, jak dawno ojciec odszedł. Widzimy jednak wyraźnie, że jego odejście w różny sposób zmieniło życie jego bliskich. Matka popadła w jakąś dziwaczną paranoję, którą jej córki i pozostali członkowie rodziny muszą cierpliwie znosić. Nie od dzisiaj wiadomo, że dzieci zazwyczaj lepiej znoszą odejście jednego z rodziców, niż rodzic odejście współmałżonka. Laura i Karolina już dawno przebyły swoją traumę, przeżyły żałobę. Matka do dzisiaj nie potrafi się z tym uporać. Popada w problemy psychiczne, jest niestabilna emocjonalnie. Drażnią ją jej córki, które, łatwiej radząc sobie z utratą ojca, nie widzą potrzeby uczestniczenia w sesjach terapeutycznych. Szczególnie młodsza, zadziorna Laura, która ma własną receptę na życie i nie chce słuchać maminych rad, jest dla matki utrapieniem. Obie starają się zachować pozory dobrych relacji. Ale relacje oparte na sztuczności nie mogą być trwałe.

Uroczysta, rodzinna kolacja, wydana przez matkę na cześć Laury, kończy się katastrofą. Brak zrozumienia między matką i córką owocuje awanturą, po której Laura wybiega z domu. Któż nie przeżył kiedyś podobnej sytuacji? Jeszcze, zanim wraz z Laurą rozstaniemy się z jej rodziną, zobaczymy jak przeprasza matkę. Ale widać, że jest to nadal tylko gra.

Dalsze losy Laury, która po awanturze wraca ulicami warszawskiej Pragi do domu, do swojej dziewczyny Anieli, stają się pasmem dramatycznych zdarzeń. Wracając do domu, Laura wkracza w coraz bardziej mroczny świat. Chociaż zna tę okolicę od dziecka jak własną kieszeń - a może właśnie dlatego, że ją zna - chciałaby się wtopić w tło, zniknąć, stać się anonimowa. Świadomie opuściła swoją rodzinę i związane z nią poczucie bezpieczeństwa, aby iść własną, trudną drogą. Ale taka decyzja zawsze niesie za sobą ryzyko. Cena za nonkonformizm bywa wysoka.

Widz, towarzysząc Laurze w tej krótkiej podróży, w atmosferze narastającego zagrożenia, nie rozumie rozgrywających się wokół niej zdarzeń. Na rodzące się w głowie pytania nie dostanie jasnej odpowiedzi. Nie jesteśmy wystarczająco wciągnięci w życie Laury, aby zrozumieć to, co się wokół niej dzieje. Reżyser stawia widza w sytuacji przypadkowego obserwatora zdarzeń, których głębokie korzenie nie są nam w najmniejszym stopniu dostępne. Mówi mu: dobrze, możesz tu być, obserwować to, co się dzieje, ale nie wyobrażaj sobie, że jesteś Bogiem! Że, jak to się dzieje w innych filmach, poznasz myśli Laury, skoczysz nagle trzy lata wstecz, aby poznać jej wcześniejsze przejścia, albo że, dla oszczędności czasu, zobaczysz co się stanie za dwie godziny. To, co widzisz, jest tu i teraz, a co z tego zrozumiesz, to od ciebie tylko zależy. Film kończy się dokładnie w momencie, w którym widz sądzi, że zaraz się wszystko wyjaśni. Nie wyjaśni się.

Właśnie to nagłe, dramatyczne zakończenie filmu stanowi jego zagadkę i najczęstszy powód krytyki. Niektórzy sądzą, że film powinien być złożoną, logiczną całością, w której widać czarno na białym ciąg przyczynowo-skutkowy, prowadzący do finałowej sceny. Tymczasem Maria Pawłowska mówi: "Sztuka nic nie musi. Jej interpretacja zależy od odbiorcy". Jeśli ktoś oglądał "Rejs" Marka Piwowskiego, ten wie, że film nie musi mieć logicznej konstrukcji, że może pokazywać sceny niepowiązane ze sobą w żaden logiczny sposób. To widz sam interpretuje to, co widzi. Staje się częścią tego spektaklu. Wchodzi w akcję filmu wraz ze swoją intuicją, wyobraźnią, uczuciami i bagażem doświadczeń. Jeden, jak inżynier Mamoń, powie "Nuda. Nic się nie dzieje". W innym zadrżą struny dawno zapomnianych uczuć. To od warsztatu aktorskiego wykonawców i wrażliwości widza zależy ostatecznie, które z nich wybrzmią najgłośniej.

Efekt ten pogłębia technika realizacji. Film został nakręcony z jednej kamery i w jednym ujęciu. Jest to więc bardziej sztuka teatralna niż filmowa, rodzaj jednoaktówki. W tym filmie, jak w życiu, nie ma dubli. To wymusza na aktorach szczególne skupienie, ale jednocześnie stawia widza w sytuacji uczestnika wydarzeń, śledzi je bowiem w czasie rzeczywistym. W dodatku, podobnie jak w "Rejsie", większość dialogów jest improwizowana. Widz, o ile jest świadomy tego faktu, nie wie, które kwestie zostały zaplanowane, a które są wynikiem przypadku. Tak jak wtedy, gdy Magda, ciotka Laury, zwraca się do niej omyłkowo "Zuzka", czyli imieniem jej matki. Czy to był zaplanowany zabieg, mający na celu zwrócenie uwagi na jakiś wspólny rys charakterologiczny matki i córki, czemu ostro sprzeciwia się Laura? Czy też jest to pomyłka improwizującej aktorki, Olgi Miłaszewskiej, doskonale i z refleksem zneutralizowana przez Marię Pawłowską? Takich dylematów jest w tym filmie mnóstwo. Aktorzy dają mistrzowski popis improwizacji, ale to widz musi zdecydować, jakie znaczenia podłożyć pod ich wypowiedzi. Waży je swoim własnym doświadczeniem życiowym i wrażliwością, i układa z nich swoją historię - jak najbardziej intymną, indywidualną i niepowtarzalną.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Jedno popołudnie, jedno życie, jedno ujęcie". Dodałbym do tego jeden stół – ten rodzinny, generujący... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones