Recenzja filmu

Lot nad kukułczym gniazdem (1975)
Miloš Forman
Jack Nicholson
Louise Fletcher

Normalne szaleństwo na tle szaleńczej normalności

Gdy Ken Kesey kończył pisać "Lot nad kukułczym gniazdem", nikt jeszcze nie wiedział, czym i dla kogo stanie się ta książka. Młodzieżowe ruchy lat 50. i początku lat 60., takie jak Beat
Gdy Ken Kesey kończył pisać "Lot nad kukułczym gniazdem", nikt jeszcze nie wiedział, czym i dla kogo stanie się ta książka. Młodzieżowe ruchy lat 50. i początku lat 60., takie jak Beat Generation, wydawały się wówczas mało istotnym zbiorowiskiem wrzeszczących, niekulturalnych dzieciaków. W rzeczywistości wielu tych młodych ludzi było oczytanych i myślących, buntujących się przeciwko różnym niesprawiedliwościom tego świata. Hipisi, którzy zaczęli się masowo pojawiać od około 1967 roku, znacznie zmienili kształt świata, choć może nie takich skutków oczekiwali. Ale fakt faktem, że gdy książki zaliczane do literatury tej subkultury, takie właśnie jak "Lot nad kukułczym gniazdem", przed pojawieniem się hipisów, były uważane za kontrowersyjne i powszechnie krytykowane, to w chwili zmierzchu ery hipisowskiej pojawia nam się głośny film, będący właśnie ekranizacją dzieła Keseya.

Normalne szaleństwo dotyczy każdego. Nie jest to moja opinia, ale naukowy fakt. Pod warunkiem, że punktem wyjścia tych rozważań będzie założenie, że nie rozpatrujemy przypadków prawdziwych chorób psychicznych, na przykład schizofrenii, kiedy chory bądź chora widzi kogoś, kto fizycznie nie istnieje, a twierdzi, że ta osoba jest jak najbardziej prawdziwa. Ale nawet bez nauki można udowodnić, że każdy z nas wykazuje normalne szaleństwo. Mówię tu o czynnościach, o których nigdy nikomu się nie mówi, ale robi się je, często będąc samemu. Gadanie do siebie. Nieuzasadnione tiki nerwowe. Dziwne gesty - machnięcie ręką gdy o czymś myślimy. Nie naturalne śmianie się pod nosem. A co robisz, gdy jesteś sam w łazience? Gdy wszyscy domownicy wyszli?

Gdyby ktoś wyszedł na ulicę, usiadł na ławce i w jakimś celu robił to, co napisałem wyżej, przechodząc obok uznałbyś go za wariata. Lecz po przyjściu do domu, w którym nie będzie nikogo prócz ciebie, będziesz robił to samo. Więc jesteś również wariatem. Z tą tylko różnicą, że nie należy do twych intencji próba zirytowania innych ludzi. Bo ludzie nie chcą widzieć samych siebie i wierzyć, że tacy są. Wiedz, że to czynisz w domu, czy masz odwagę robić to na ulicy, te przejawy normalnego szaleństwa, nie czynią z ciebie wariata. Najpewniej przekona cię do tego Randle McMurphy. Zostaje on bowiem uznany za niebezpiecznego dla otoczenia i zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Próbuje on tam "pokonać" siostrę Ratched. Pomiędzy nimi toczy się cicha, ale wyraźnie widoczna walka. Randy jest buntownikiem, sprzeciwia się zasadom ustalonym w zakładzie, chcąc wprowadzić zmiany, które zapewniłyby więcej swobody pacjentom. Jak można się domyślić, siostra Ratched jest pod tym względem tak samo sztywna jak szpitalny harmonogram dnia. Karą za niesubordynację, jaką od początku wykazywał Randle, począwszy od hałasowania i bezczelności, kończąc na nocnej imprezie i próbie ucieczki, jest tutaj poddawanie delikwenta elektrowstrząsom. Lecz na końcu głównego bohatera spotyka coś gorszego. Coś, co go zgubi.

Szaleńcza normalność to jest ogół zasad, na jakich funkcjonuje zakład psychiatryczny, a także chore prawa tego świata. Jest to normalne, gdyż spotykamy się z tym codziennie, ale kto to wymyślił? Oczywiście jacyś wariaci. Ale ci wariaci nie chcieli uznać swojego wariactwa i przez to prawo, które ustalili, podsyca wariactwo innych. I samo w sobie jest najgorszym wariactwem. Nie tak świat ma funkcjonować. To tak naprawdę przeciw temu buntuje się Randle McMurphy. Przeciw szaleńczej normalności tak łatwo gubiącej człowieka.

Randle McMurphy był człowiekiem zdrowym, tak naprawdę nie cierpiał ani na schizofrenię, ani na histerię, ani na nerwicę hipochondryczną. Jeżeli zaś powrócimy do założenia, które znajduje się na początku tej recenzji, to Randle nie był nawet w tym kontekście wariatem. Wariatem jest tylko ktoś taki, kto nie potrafi zaakceptować swojego normalnego szaleństwa. Poddaje się wtedy szaleńczej normalności lub nawet ją współtworzy z innym wariatem. A w "Locie nad kukułczym gniazdem" ktoś ma odwagę pokazać swoje normalne szaleństwo, które na tle szaleńczej normalności wypada o wiele prawdziwiej. Randle spotkał straszny los, ale wódz Bromden, uosobienie ego McMurphy'ego, ucieka z zakładu. Jest nadzieją, symbolem buntu, który może zmienić świat na lepsze.

Nie dam najwyższej oceny. Dla mnie zabrakło w filmie tego, co wywołałoby dreszcze i nie dało mi zasnąć przez co najmniej trzy noce. Ale za wspaniałą grę aktorów, przesłanie filmu, muzykę, zdjęcia i kreację scen daję 9/10.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kilkadziesiąt lat temu Michel Foucault napisał studium postaw wobec chorób psychicznych, "Historię... czytaj więcej
"Lot nad kukułczym gniazdem" opowiada historię pospolitego skazańca, który trafia na oddział... czytaj więcej
Pewna teoria zakłada, że każdy z nas jest trochę szaleńcem. Normalne jest to, co jest powszechne i uznane... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones