Recenzja filmu

Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
George Miller
Tom Hardy
Charlize Theron

Droga do szczęścia

"Mad Max: Na drodze gniewu" to przykład filmu, jakie rzadko spotyka się wśród wysokobudżetowych produkcji. W przemyśle, w którym większość filmów jest do siebie podobna "Fury Road" wyjeżdża
W "Mad Maxie: Na drodze gniewu" mogło nie udać się wiele rzeczy. Zawieść mógł reżyser, który swój ostatni film akcji nakręcił 30 lat temu. Porażką zakończyć się mogła konfrontacja z kultową trylogią, która choć zakończona została średnio udaną Kopułą Gromu, to jednak na nadchodzące lata zdefiniowała gatunek postapokaliptycznego science fiction. Polec mógł wreszcie Tom Hardy, wcielający się w tytułowego bohatera po Melu Gibsonie, który przez trzy filmy zdołał ugruntować wizerunek tej postaci. "Fury Road" nie tylko obronną ręką wymyka się tym zagrożeniom, ale dostarcza wiele innych aspektów, których współczesne wysokobudżetowe kino tak bardzo potrzebuje.

Wykreowany w "Mad Maxie" świat wciąga od pierwszych sekund. Hardy głosem z offu zarysowuje wydarzenia, które doprowadziły do obecnego stanu rzeczy. Nie wdaje się jednak w szczegóły, już po chwili bowiem musi uciekać przed wrogo nastawionymi Trepami, którzy przemierzają pustkowia w poszukiwaniu dawców krwi, ale także drogi do wiecznego zbawienia. Miller bardzo zręcznie maskuje ekspozycję. Motywacji czy przeszłości poszczególnych bohaterów nie poznajemy wcale lub w bardzo niewielkim stopniu i to dopiero w momencie, gdy akcja pędzi już na pełnych obrotach. Okazuje się jednak, że to rozwiązanie sprawdza się w stu procentach. Nie musimy bowiem wiedzieć kim dokładnie były osoby, których głosy słyszy Max. Nie potrzeba nam też opowieści o tym w jaki sposób Imperator Furiosa (Charlize Theron) straciła rękę. Poznajemy tylko te fakty, które są naprawdę istotne bądź to dla fabuły, bądź dla psychologicznego pogłębienia postaci, resztę twórcy pozostawiają naszym domysłom. Sami musimy także rozeznać się w mechanizmach funkcjonowania świata, w którym rozgrywa się akcja.

Mimo szczątkowej historii świata i mnogości bohaterów, żaden z nich nie zostaje spłaszczony, co objawia się już chociażby w tym, że nawet mało istotne postaci mają swoje imię, zamiast numerka w napisach końcowych. Ich relacje są wiarygodne, także dlatego, że wiedzą o sobie tyle, co widzowie, poznając się lepiej wraz z rozwojem akcji. Paradoksalnie, dzięki temu zabiegowi trudno czuć się zagubionym, skoro główni bohaterowie wiedzą o świecie równie niewiele. W filmie Millera uwagę zwracają także postaci kobiece, które stanowią dowód na to, że można w Hollywood pisać ciekawe role, dostępne także dla starszych aktorek. Grupa dziewczyn, których ucieczka stanowi punkt wyjścia historii nie jest zbieraniną bezbronnych, wrażliwych dziewczynek, o które trzeba się martwić. Chociaż daleko im do militarnej sprawności Maxa czy Furiosy nie siedzą bezczynnie, pomagając jak tylko są w stanie. Oczywiście na pierwszym planie pozostaje duet głównych bohaterów, z których żadne nie wydaje się być ważniejsze, ciekawsze czy w jakikolwiek inny sposób bardziej atrakcyjne dla widza. Ta równość widoczna jest już na poziomie płci. Furiosa, gdy dochodzi do walki czy ważniejszych momentów dramatycznych, jest bowiem tak samo bezwzględna i zabójcza co bohater Hardy'ego.

Wszystkie powyższe elementy mogłyby stracić na znaczeniu, gdyby nie epicki wręcz rozmach wizualny. Chociaż dziewięćdziesiąt procent filmu to różnego rodzaju wehikuły jeżdżące po pustyni, trudno nie zachwycić się warstwą estetyczną. Eksplozje w połączeniu ze zwolnionym tempem to prawdziwy spektakl, który nie nudzi się, mimo sporej powtarzalności. Z kolei sekwencja jazdy przez burzę piaskową, widoczna także w zwiastunie, ma w sobie niemalże poetycki rys. Niektóre kadry zasługują na to, by oprawić je w ramkę i powiesić na ścianie, Miller w kilku momentach komponuje wręcz obrazy, które kumulują w sobie klimat całego filmu. Również w scenach akcji, w których montaż staje się bardzo dynamiczny, dostrzec można wirtuozerską precyzję reżysera, dzięki której wydarzenia nie tylko angażują widza emocjonalnie, ale także cieszą na poziomie czysto estetycznym.

"Mad Max: Na drodze gniewu" to przykład filmu, jakie rzadko spotyka się wśród wysokobudżetowych produkcji. Chociaż wykorzystuje uznaną markę, to nie odcina od niej kuponów. Widać w nim pasję oraz przede wszystkim pomysł, który zaowocować może nie tylko kolejnymi filmami osadzonymi w tym samym świecie, posiadającym swoją drogą ogromny potencjał, ale także zdolny natchnąć innych filmowców i producentów, do szukania nowych inspiracji dla kina science fiction. W przemyśle, w którym większość filmów jest do siebie podobna, "Fury Road" wyjeżdża naprzeciw oczekiwaniom wszystkich tych, którzy czekają na coś innego. Miejmy nadzieję, że nie będzie to podróż w jedną stronę.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeśli dałoby się podsumować film jednym kadrem, to nowego "Mad Maxa" najlepiej puentowałby narwaniec z... czytaj więcej
Miller jako student medycyny na początku lat 70. wiele czasu spędzał w szpitalu i miał do czynienia z... czytaj więcej
To nie mogło się nie udać. Lata przygotowań i realizacji. Ten sam reżyser. Wielomilionowy budżet. Kolejna... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones