Recenzja wyd. DVD filmu

Maradona by Kusturica (2008)
Emir Kusturica
Diego Maradona

Rzecz o mych smutnych mistrzach

Warto sięgnąć po "Maradonę wg Kusturicy". Nie tylko po to, by raz jeszcze przekonać się, jak genialnym piłkarzem był napastnik Napoli, ale by zobaczyć, że czasami piłka nożna to coś więcej niż
Rozmawiając z Maradoną, Emir Kusturica obiecuje, że stworzy jego najlepszy filmowy portret. Trochę na wyrost. "Maradona wg Kusturicy" nie jest filmem wielkim. Jest obrazem dobrym. Tylko i aż tyle. Autor "Undergroundu" próbuje oświetlić postać Maradony z wszystkich możliwych perspektyw. Chce pokazać piłkarza i trenera, opowiedzieć o chłopcu z biednego domu, który stał się bożyszczem tłumów, o człowieku, który ma swój własny kościół, o uzależnieniu i politycznych wyborach wybitnego piłkarza. Diego Armando jest w jego oczach postacią nietuzinkową, geniuszem, szaleńcem i  charyzmatycznym prostaczkiem. Sam Kusturica nazywa go "zespołem Sex Pistols międzynarodowego futbolu", dostrzegając w nim prawdziwego rewolucjonistę i artystę zarazem. Obraz piłkarza, jaki wyłania się z tej dokumentalnej opowieści, jest wielowymiarowy. Niestety sam film okazuje się bardziej schematyczny.

Kusturica pisze bowiem biograficzny artykuł o piłkarskiej legendzie. Kolejne części filmu przedzielane są chwytliwymi śródtytułami ("Jeśli kokaina to narkotyk, jestem narkomanem"), a każda z nich kieruje naszą uwagę w inną stronę. Szkoda jedynie, że "Maradona…" zamiast dokumentalnym esejem okazuje się tekstem z kolorowego magazynu. Zamiast wnikliwej opowieści pozwalającej zrozumieć bohatera Kusturica podsuwa nam kolejne efektowne obrazki. Sam mówi do kamery, że podczas kręcenia filmu zmienia się w paparazzo, który bezceremonialnie wnika w świat swej ofiary. Kolejne spotkania z Maradoną nie przynoszą jednak sensacyjnych wieści. Dla tych, którzy choćby pobieżnie znają biografię boskiego Diego, film Kusturicy będzie zaledwie powtórką z rozrywki.

Reżyser "Arizona Dream" wychodzi zwycięsko z pojedynku z legendą dopiero wtedy, gdy nie skupia się na historycznym konkrecie, ale spogląda na Maradonę jako symbol południowoamerykańskich przemian. W jego filmie piłkarz staje się figurą skupiającą w sobie wszystkie piękne i śmieszne cechy tamtejszej kultury. Emocjonalny i prostolinijny Diego jest człowiekiem rozgorączkowanym, pełnym niepokoju. Szarmanckość miesza się u niego z prymitywizmem macho, a triumf od porażki dzielą milimetry. Nie ma tu stanów neutralnych. Diego można kochać albo nienawidzić, on sam może jednoczyć się z fanami albo na środku boiska pokazywać im środkowy palec. Z łatwością feruje wyroki: nie chce przyjąć nagrody od amerykańskich imperialistów, nigdy nie uściśnie zakrwawionej dłoni księcia Karola, a o Bushu mówi jak o złu wcielonym, ale chętnie spotyka się z Fidelem Castro, występuje na wiecach z Hugo Chávezem (aż dziw, że dokumentu o Maradonie nie nakręcił więc Michael Moore), a Che Guevara jest jednym z jego idoli.

Nad portretem genialnego Argentyńczyka unoszą się opary absurdu. Czuć w nich nutę południowoamerykańskiej religijności, patriarchalnego porządku, seksizmu, sportowego obłędu i politycznego ekstremizmu. Bo Maradona widziany przez Kusturicę przypomina jednego z bohaterów filmu "Czarny kot, biały kot" – człowieka, który jest swoim największym wrogiem. Jest postacią niezwykłą, bo daleką od ideału. Przy okazji futbolowego święta, które rozgrywało się niedawno nad Wisłą, warto więc sięgnąć po "Maradonę wg Kusturicy". Nie tylko po to, by raz jeszcze przekonać się, jak genialnym piłkarzem był napastnik Napoli, ale by zobaczyć, że czasami piłka nożna to coś więcej niż sport.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones