Recenzja filmu

Margaret (2011)
Kenneth Lonergan
Anna Paquin
J. Smith-Cameron

Kieślowski na Manhattanie

Reżyser mnoży sytuacje i konflikty, ale nie może znaleźć czegoś, co miało siłę wyrazu dość dużą, by udźwignąć opowieść, uczynić ją bardziej "mięsną". 
Pod nieobecność Woody'ego Allena źle się dzieje w Nowym Jorku. To niby nadal miasto, które inspiruje mieszkańców do długich rozmów i rozmyślań o sztuce, ale humoru i obyczajowych przepychanek w powietrzu jakby mniej, a na plan pierwszy wysuwają się moralne dylematy rodem z filmów Kieślowskiego

Bohaterką filmu jest uroczo bezczelna nastoletnia Lisa Cohen, której beztroska egzystencja zostaje przerwana udziałem w drastycznym wypadku drogowym. Autobus przejeżdża kobietę. Lisa wychodzi bez szwanku, jest tylko świadkiem zdarzenia, ale  nie może się otrząsnąć po tym, że towarzyszyła ofierze w ostatnich chwilach życia. Analizuje zdarzenia, kontaktuje się z rodziną ofiary i kierowcą autobusu, zastanawia się, czy nie powinien on ponieść kary. Szuka jakiegoś zamknięcia, sprawiedliwości – ale jak można wymierzyć sprawiedliwość za wypadek? Dziewczyna chce coś zrobić, choć nie wie, co to powinno być. Szuka po omacku, jej kolejne kroki są chaotyczne i nerwowe. Jak często bywa, gdy priorytetem jest "zrobienie czegoś", popełnia masę błędów i każe za nie płacić wszystkim wokół. Lisa tak naprawdę czuje, że ponosi odpowiedzialność za to, co się stało i szuka dla siebie jakiejś formy pokuty. Ale żeby zdać sobie sprawę z tego, co nią kieruje, potrzebuje niemal całego dwuipółgodzinnego seansu.

Wypadek jako absurdalna siła, która wkracza w życie ludzi, gmatwając ich ścieżki, to często używany przez filmowców zabieg. Zwykle jego funkcją dramaturgiczną jest związanie losów obcych sobie ludzi. U Kennetha Lonergana wręcz przeciwnie – obcy pozostają sobie obcy, a najbliżsi coraz bardziej oddalają się od siebie. Autor (reżyser jest jednocześnie scenarzystą) wprowadza tu cały zastęp postaci otaczających główną bohaterkę i wplata w historię masę pobocznych wątków, m.in. życie intymne matki Lisy, przeszłość ofiary wypadku. Ale są to jedynie elementy tła, bo wszystko kręci się wokół głównej bohaterki. Widz jest skazany na Lisę, nie może od niej odetchnąć. Zostawia to całą masę przestrzeni Annie Paquin.

Paquin ma dopiero 30 lat, ale aktorką jest bardzo doświadczoną. W wieku lat 12 zdobyła Oscara za rolę w "Fortepianie", dziś z powodzeniem może kreować na ekranie nastolatki. Lonergan wpuszcza ją jednak w pułapkę – bardzo szybko ustawia ją na najwyższej emocjonalnej tonacji. Jej bohaterka prędko osiąga krawędź furii. Lisa łka, krzyczy, kąsa. Na oślep rzuca się zarówno w poszukiwaniu bliskości, jak i konfliktu. Ale za szybko daje z siebie za wiele i nie starcza jej środków, by tę furię jakoś jednak stopniować. Ponieważ zaczyna z wysokiego C, ma z czasem coraz mniej do zaoferowania i na długo przed końcem filmu w tym swoim rozkrzyczeniu i rozpłakaniu zaczyna jako postać irytować i w końcu staje się nieznośna.

Nie pomaga jej konstrukcja filmu. W "Margaret" kluczowe wydarzenia mają miejsce na samym początku, a potem zaczyna się rozgrzebywanie ran i ważenie kwestii moralnych. Reżyser mnoży sytuacje i konflikty, ale nie może znaleźć czegoś, co miało by siłę wyrazu dość dużą, aby udźwignąć opowieść, uczynić ją bardziej "mięsną". Z biegiem minut problem więc mętnieje, a dramat stygnie, aż zostaje sprowadzony do temperatury emocjonalnej dyskusji o literaturze, polityce i filozofii, w których główna bohaterka uczestniczy w szkole.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones