Recenzja filmu

Między piekłem a niebem (1998)
Vincent Ward
Robin Williams
Cuba Gooding Jr.

W zaświatach po LSD...

Nie tak dawno mieliśmy okazję uświadomić sobie dzięki Fabryce Snów, że miłość znaczy tyle, co nigdy nie musieć powiedzieć "przepraszam". "Między piekłem a niebem" to jeden z najbardziej złożonych
Nie tak dawno mieliśmy okazję uświadomić sobie dzięki Fabryce Snów, że miłość znaczy tyle, co nigdy nie musieć powiedzieć "przepraszam". "Między piekłem a niebem" to jeden z najbardziej złożonych metafizycznych obrazów, jakie Hollywood wypuściło w całej swojej historii. Mamy okazję wysłuchać całych serii irytujących wykładów na temat ludzkiej pogoni za szczęściem i miłością, które to nawet śmierć potrafią zwyciężyć. Mamy okazję przyjrzeć się całej palecie możliwości powiedzenia "Nie poddam się!", który to motyw przewija się w filmie jak mantra, oraz usłyszeć, jak to czasem porażka staje się zwycięstwem i na odwrót. "Między piekłem a niebem" to ekranizacja powieści Richarda Mathesona, którą pokierował Nowozelandczyk, Vincent Ward, znany nam z jednej strony jako twórca obrazów niezwykle komercyjnych, a z drugiej jako niepoprawny marzyciel. Film opowiada nam historię jednej z najszczęśliwszych par świata, której po zejściu z tego świata przychodzi spotkać się ponownie w zaświatach już jako bardziej złożone osobowości - "dusze" w boskim znaczeniu tego słowa. Ta alegoria opływa wprost w niebiańskie efekty specjalne i sentymentalne spotkania bohaterów i kończy się, żeby daleko nie odbiegać klimatem – jak "Titanic".   Robin Williams ze swoim rozbrajającym uśmiechem i wiecznie wilgotnymi oczami emanuje empatią w roli Chrisa Nielsena, pediatry z powołania, troskliwego męża i ojca dwójki dzieci, które poświęcając się w imię miłości nurkują w czeluście piekieł, by ratować matkę i bratnią duszę Chrisa, Annie (Annabella Sciorra), której grozi wieczne potępienie. Annie pracuje w muzeum i sama jest artystką, po tym jak jej mąż ginie w wypadku samochodowym, popełnia samobójstwo, skazując się tym samym na ogień piekielny. Cztery lata wcześniej, wyżej wymieniona dwójka dzieci naszej szczęśliwej pary, Marie (Jessica Brooks Grant) i Ian (Josh Paddock), zginęli w ten sam sposób co ich tata, który wtedy to wyciągnął Annie z depresji. Opierając się na scenariuszu Rona Bassa, pan Ward stworzył film, który w niezwykle poruszający sposób portretuje nam zaświaty. Niczym w sali luster, w życiu po śmierci rzeczywistość i fikcja, pamięć i wieczność zlewają się tu w jedno. Rzeczą, która oczarowuje nas najbardziej podczas oglądania, jest magiczny obraz nieba, ukazanego nam jako magiczne, „LSD-owskie” odbicie realnego świata, jako miejsce zalane delikatnym złocistym światłem, pełne kolorowych kwiatów, mglistych szczytów oraz stromych stoków, po których ludzie i rzeczy zsuwają się w nieznane odmęty (odmęty przeznaczenia, oczywiście). Kiedy Chris pierwszy raz wkracza w bramy niebios, okazuje się, że otacza go świat niegdyś pędzlem stworzony przez Annie. Po opadnięciu na kwietne łoże, nasz bohater powstaje, ociekając farbą w kolorach płatków kwiatów wziętych rodem z Renoira. Następnie, oprowadzany przez szeroko uśmiechniętego Przewodnika (Max von Sydow) przedziera się między wrakami okrętów, by ujrzeć najbardziej klaustrofobiczny i przerażający obraz piekła, przez które, między głowami wynurzającymi się z błotnistej mazi, musi przebrnąć. Pomijając fascynację obrazem, film nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Bass okrasił swój scenariusz tyloma sloganami, zagadkami i psychologicznym bełkotem, że Chris i Annie wydają się nam być parą idealnych rodziców z obrazka wziętego z podręcznika do życia w rodzinie. W głównych postaciach brakuje nam przede wszystkim odbicia nas samych – Ziemian. Krótkie wspomnienia, w których Chris kłóci się z synem niestety nie wystarczają... Wśród szlochów i uścisków nasi bohaterowie nie dają rady udźwignąć tego, czego oczekujemy po takim filmie, Cuba Gooding Jr. Jest tu totalnie nietrafiony w roli anioła, który oprowadza Chrisa po niebie i w końcu okazuje się... No właśnie, kim się okazuje? Zobaczcie sami.   Rodzicom często wydaje się, że będą żyć wiecznie, czuwając nad swoimi pociechami. "Między piekłem a niebem" pokazuje nam, że w pewnym, bardzo solipsystycznym i wydumanym sensie mogą mieć rację. Ponieważ, jak film sugeruje, wieczność jest tym, czym chcesz, aby była. Jeżeli możesz przywołać wspomnienie, to w pewnym sensie zaczyna ono istnieć na nowo. Zupełnie jak w "Piotrusiu Panie", wystarczy zamknąć oczy, pstryknąć w palce i możesz latać...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones