Recenzja filmu

Mildred Pierce (1945)
Michael Curtiz
Joan Crawford
Jack Carson

Pieśń o wielkości matczynego serca

Ekranizacja powieści Jamesa M. Caina (tego od "Listonosz...") pod tym samym tytułem z jedyną oscarową rolą Joan Crawford. Ciekawe, że w MGM, gdzie zdobyła legendarną sławę, której aura otacza ją
Ekranizacja powieści Jamesa M. Caina (tego od "Listonosz...") pod tym samym tytułem z jedyną oscarową rolą Joan Crawford. Ciekawe, że w MGM, gdzie zdobyła legendarną sławę, której aura otacza ją do dziś, nie zagrała ani jednej roli, która przyniosła jej choć nominację do nagrody Akademii. Niemal natychmiast po przejściu do Warnerów w ręce ponad 40-letniej aktorki powędrował Oscar. Mildred Pierce (Crawford) poznajemy w niejasnych okolicznościach. Zostaje zamordowany mężczyzna. Dowiadujemy się potem, że jest nim drugi mąż (Zachary Scott) kobiety. Rozpoczyna się lawina spekulacji, przybywa policja. Niebawem Mildred trafia na komisariat, gdzie opowiada historię swojego życia. Przede wszystkim ten film jest trochę przesłodzony. I to mimo widocznych prób jego "normalizacji". Przede wszystkim pracująca matka, która poświęca się życiu przykładnej opiekunki domowego ogniska z twarzą Joan Crawford chyba nie należy do najbardziej wiarygodnych. Nie twierdzę, że kobiety opiekujące się domem nie mogą być piękne ani zadbane. Ale Crawford jest w każdej scenie perfekcyjnie wymalowana i uczesana. Potrzebna tu chyba była metamorfoza w stylu Grace Kelly w "Dziewczynie z prowincji". Uwiarygodnienie postaci Mildred nikogo by nic nie kosztowało, gdyby chcieli tego twórcy. Być może Joan tak dbała o swój wizerunek gwiazdy, że nie zdecydowała się na tak odważny krok. Po drugie, film ten jest zdecydowanie przydługi. Nie, nie oznacza to, że za długo trwa. Tak nie jest. Natomiast niektóre sceny są zdecydowanie zbyt nudne i słabo skupiają na sobie uwagę widza. Niektóre wzbudzały we mnie niekłamane odruchy oniryczne. Co jednak razi mnie najbardziej, to dosyć tani sentymentalizm. Nie spodziewałam się czegoś takiego po Michaelu Curtizie, którego uważam za naprawdę dobrego reżysera. Paradoksalnie w melodramacie ("Casablanca") udało mu się uniknąć melodramatycznego manieryzmu. A tutaj jest go pełno. Czasami robi się wręcz duszno. Oto poznajemy kobietę doskonałą, która dla dobra dzieci dałaby się obedrzeć ze skóry. Ciężko pracuje, wysyła w odstawkę swojego męża (wszystko dla dziewczynek). Dba o ich edukację i myśli o przyszłości. Wszystko to jak najbardziej na miejscu, ale mnie najprościej w świecie razi, bo jest naciągnięte i mało wiarygodne. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że sam problem w tym filmie przedstawiono dobrze. Przede wszystkim miłość Mildred do wyrodnej córki Vedy (Ann Blyth). Curtiz doskonale zdawkował i rozłożył stopniową autodestrukcję tytułowej bohaterki na potrzeby jej pociechy. Powoli Mildred godzi się na wszystko, byle spełnić kaprys swojej wyrodnej córki. Ten wątek, tak świetnie poprowadzony, utrzymuje w ryzach cały film. Gdyby i to się nie udało, nie byłoby czego oglądać. Czas jednak powiedzieć co nieco o grze aktorów. Jeżeli chodzi o Joan Crawford, to w jej wykonaniu Mildred jest dobra. I tylko dobra. Moim zdaniem zdecydowanie niegodna Oscara, a co najwyżej nominacji. Podstawowe zadania, jakie jej powierzono wypełnia świetne, ale zawodzi na pełnej linii w dziedzinie wiarygodności. Wyraz jej twarzy, oczu, gesty i głos-wszystko to zostało niesamowicie dobrze zgrane. Ale brakuje w tym serca. Najsłabszym punktem jej występu jest śmierć małej Kay. Czy przy tak wielkiej matczynej miłości Mildred mogła tak po prostu przejść obok odejścia tak dobrego dziecka wylewając łzy, których liczbę można policzyć na palcach jednej dłoni? Rzeczywiście, widoczne jest, że Mildred najbardziej dba o starszą Vedę. To jednak nie stanowi usprawiedliwienia. Najprościej w świecie nie jestem poruszona jej bólem, nie trafia do mnie ta interpretacja. Być może wiedząc, bez żenady, że gdyby tę rolę zagrała Bette Davis czy Rosalind Russell, mogłoby wyjść zdecydowanie lepiej. Uważam, że najlepszą rolę w filmie stworzyła Ann Blyth. W roli córeczki z piekła rodem spisuje się naprawdę dobrze. Całość, moim zdaniem, niewarta tych wszystkich nominacji i wyróżnień. Ale godna uwagi, bo kwintesencja problematyki została wyrażona jak najbardziej ciekawie.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones