Recenzja filmu

Misja Greyhound (2020)
Aaron Schneider
Tom Hanks

Wojenna gra w statki

Trwający zaledwie półtorej godziny spektakl obfituje w wartką akcję i ani przez chwilę nie możemy się nudzić. Relacje międzyludzkie ograniczają się tu do wydawania rozkazów, podawania kolejnych
Tom Hanks to bez wątpienia aktor ogromnego formatu. Nieważne, jaką rolę mu się powierzy: harwardzkiego profesora ("Kod da Vinci"), opóźnionego w rozwoju bohatera ("Forrest Gump"), dowódcy samobójczej misji ("Szeregowiec Ryan"), szefa strażników więziennych ("Zielona mila"), czy walczącego o życie ludzkie prawnika ("Most szpiegów") - kiedy on staje przed kamerą, po prostu musi się udać. Niewiele filmów (o ile w ogóle takie istnieją) z jego udziałem można nazwać nieudanymi. Czy "Misja Greyhound" okaże się kolejnym sukcesem? 

 

Luty 1942 roku. USA niedawno przystąpiły do II wojny światowej. Do Europy są wysyłane statki z zaopatrzeniem. Dowódcą jednego z takich konwojów zostaje niedoświadczony Ernest Krause (Hanks). Początkowo podróż przebiega spokojnie, jednak pewnego dnia radar wychwytuje obecność u-boota. Po jego zniszczeniu do dowódcy dociera, że to dopiero początek jego kłopotów. Rozpoczyna się walka z niebezpiecznym, nieuchwytnym i sprytnym przeciwnikiem, który nie przepuści ani jednego potknięcia kapitana. Pozbawiony wsparcia lotniczego Krause musi wydobyć z siebie pokłady siły i wytrzymałości, aby ocalić jak najwięcej istnień. 

Film jest oparty na powieści C.S. Forestera, który opierał się na prawdziwych wydarzeniach. Tym, co decyduje o jego największych walorach, jest jego minimalizm – cała jego akcja rozrywa się na pokładzie statku, głównie na mostku, mamy niewielką ilość postaci, nie jesteśmy bombardowani jakimiś psychologicznymi opowiastkami o przebywających na pokładzie marynarzach. Również o głównym bohaterze wiemy bardzo mało: to jest jego pierwszy konwój, jest w kimś zakochany, a wiara jest dla niego ważna. I chwała twórcom za to!


Dzięki temu zabiegowi widzowie nie muszą się zastanawiać nad setkami problemów bohaterów, bo ci i bez osobistych wstawek mają niemało na głowie. Odpowiedzialny za reżyserię Aaron Schneider całkowicie się poświęca dla pancernika toczącego zażartą walkę z groźnym przeciwnikiem, nie dając chwili wytchnienia dla zmęczonej załogi i widza. Kolejnym plusem filmu staje się jego długość. Trwający zaledwie półtorej godziny spektakl obfituje w wartką akcję i ani przez chwilę nie możemy się nudzić. Relacje międzyludzkie ograniczają się tu do wydawania rozkazów, podawania kolejnych komunikatów o przemieszczaniu się wroga oraz podejmowaniu kolejnych, nieraz bardzo trudnych decyzji.

Trzecim plusem jest scenografia. Oczywiście większość czasu spędzamy w ciasnych pomieszczeniach statku, ale jego godnym towarzyszem staje się rozległy Atlantyk. Widz wręcz nie może oderwać oczu od ogromnych fal wzburzonego oceanu oraz zasnutego szarymi chmurami nieba. Potęguje to poczucie zagrożenia i utrudnia już i tak niełatwą walkę. 


Ale żeby nie było, o "Misji Greyhound" nie można mówić tylko w samych superlatywach. Po pierwsze film jest nieco przekombinowany. Hanks całkowicie zdominował ten film. To on skupia na sobie uwagę. Charyzma aktora całkowicie wyparła pozostałe postaci, które ledwo się przemykają przez ekran. Stephen Graham ("Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach"), Tom BrittneyManuel Garcia-Rulfo ("Morderstwo w Orient Expressie"), Adam Aalderks, istnieją chyba tylko po to, abyśmy nie myśleli, że Hanks ratuje konwój w pojedynkę. Przemykają oni przez ekran tak szybko, że nie jesteśmy w stanie zapamiętać ich funkcji, a nawet, jak kapitan, ich nazwisk. 

Film może być również nieco trudny dla laika. Niemal przez cały czas jesteśmy torpedowani kolejnymi marynarskimi komendami, których nie da się zrozumieć. Niewielkim minusem jest również to, że mimo wszystko tak rzadko mamy do czynienia z okrętami podwodnymi przeciwnika, które również robią niemałe wrażenie. Ostateczna walka z nimi to wisienka na torcie całego przedsięwzięcia, na którą jednak warto czekać.


Podsumowując "Misja Greyhound" to porządnie zrobiony film wojenny, którego nie przeładowano zbędnymi bajerami, nie przekombinowano nadmierną ilością danych o postaciach, zagrany od A do B, ale nad którym można było nieco bardziej się nagłówkować, zwłaszcza po nieźle zapowiadającym go zwiastunie. Czy zaliczy się do najlepszych w swoim gatunku, trudno powiedzieć, ale z pewnością nie jest też porażką. Nie jest też porażką Toma Hanksa
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Misja Greyhound" to wojenny film akcji w stanie czystym. Od samego początku jesteśmy wrzuceni w wir... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones