Recenzja filmu

Mission: Impossible - Fallout (2018)
Christopher McQuarrie
Tom Cruise
Henry Cavill

Im większe cierpienie, tym trwalszy pokój

"Fallout" zmiksowało to wszystko, co w MI najbardziej kochamy, i połączyło z odświeżoną tego wersją, która w mojej opinii jest arcydziełem współczesnego kina akcji.
"Mission: Impossible" znów powróciło po trzech latach z tą samą werwą i niestarzejącym się Tomem Cruisem. Pierwszą dobrą informacją, kiedy usłyszałem o premierze filmu, było ponowne zaangażowanie do produkcji o przygodach agentów IMF Christophera McQuarriego. Bardzo podobało mi się to, co zrobił w"Rogue Nation", ale w "Fallout" 50-letni reżyser wspina się na jeszcze wyższe szczeble sensacyjnego majstersztyku.

Tym razem słynny agent IMF Ethan Hunt musi zdobyć skradziony pluton. Jeśli misja się nie powiedzie, może on zostać wykorzystany do stworzenia trzech bomb atomowych. Sprawa nie byłaby taka trudna, gdyby drużyna IMF nie straciła zaufania rządu USA po ostatniej akcji z "Rogue Nation". CSI przydziela całej akcji swojego agenta Augusta Walkera (Henry Cavill). Jeśli Ethanowi się nie uda, Walker sam wkroczy do akcji, likwidując każdego, kto wejdzie mu w drogę. 

Nowa część kultowego cyklu sensacyjnego Paramounta szokuje, śmieszy, wciąga i porusza do głębi tym, że po 22 latach od jedynki stworzonej przez Briana De Palmę, my wciąż z wielkim zainteresowaniem zasiadamy w kinie, by patrzeć na Toma Cruise'a, który wykonuje przeróżne niemożliwe akcje, by uratować świat. 

Według mnie jest to zdecydowanie najlepsza część całego cyklu. Do tego najdłuższa (trwa 2 godz. 27 min), przez co twórcy wreszcie mogli zawrzeć dużo więcej ciekawych wątków i pogmatwać wszystko jeszcze bardziej. Ale żeby mieć lepsze porównanie, specjalnie wróciłem jeszcze do wcześniejszych części, by zobaczyć jak ta seria się rozwinęła. Każdy nowy film z tego cyklu powtarza pewne schematy, założenia, ale zawsze dodaje też coś nowego od siebie. Tak jak to na przykład w części drugiej zdecydowano się na podrasowanie ścieżki dźwiękowej, przerabiając główny motyw na rockowy, a od czwórki jest dużo więcej akcji. "Fallout" zmiksowało to wszystko co w "MI" najbardziej kochamy, i połączyło z odświeżoną tego wersją, która w mojej opinii jest arcydziełem współczesnego kina akcji. 

W filmie znajdziemy jak zawsze rozbrajające "przebieranki" (maski), które są już nieodstępnym elementem tej serii, a oprócz tego świetnie sfilmowane pościgi, strzelanki, walki na pięści oraz niezwykłą muzykę Lorna Balfe, która dodaje niesamowitego klimatu. A także mnóstwo akcji zapierających dech w piersi, które zostały również ciekawie umiejscowione, bo zobaczymy takie miasta jak Paryż, Londyn czy górzysty Kaszmir. 

Tym, co jest oryginalne w szóstej części przesławnej serii, to nastrój filmu. Twórcy zdecydowali się tym razem na poważniejszy ton historii. Oczywiście mamy wiele zabawnych dialogów między bohaterami, ale scenariusz zdecydowanie bardziej stawia na sceny dramatyczne, jak i zaskakujące. Samo otwarcie to jedna wielka huśtawka przechodzących przez nas emocji - myślisz, że już po wszystkim, a tu niespodzianka i odwrotnie. Oczywiście jak zawsze mamy mnóstwo bzdur, rzeczy, które w rzeczywistości nie miałyby prawa się wydarzyć. I dobrze wiem, że z powodu właśnie tych momentów niektórzy nie pałają sympatią do tej serii.

Jeżeli chodzi o obsadę, to mamy Toma Cruise'a, który jak zawsze nie zawodzi swą grą aktorską jak i sprawia, że dajemy mu o 20 lat mniej. Simon Pegg swą rolą Benjiego jest już tak bliski memu sercu, że nie wyobrażam sobie obecnie "Mission:Impossible" bez niego. Oprócz nich cała reszta również sprawdza się bardzo dobrze. Nawet Henry Cavill, który debiutuje w tym cyklu, mimo moich obaw, sprawdza się interesująco. Tym razem w obsadzie zabrakło Jeremiego Rennera, którego widzieliśmy podczas dwóch ostatnich części, ale szczerze, zbytnio mi go nie brakowało. 

Jak dla mnie Christopher McQuarrie stworzył najidealniejszą wersję "Mission: Impossible", jaka dotąd powstała. Niezwykła historia, która zaskakuje na każdym kroku i trzyma w napięciu od początku do końca, sceny pościgów nakręcone w tak oryginalny sposób, jakiego jeszcze w kinie sensacyjnym nie widziałem, oraz Tom Cruise, który z wiekiem biega coraz szybciej i robi rzeczy coraz bardziej niemożliwe, dają taki efekt, że "Mission: Impossible" ciągle chce się oglądać i nie ma się dosyć. 
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie tylko nazwisko współproducenta "Mission: Impossible – Fallout", J.J. Abramsa, i logotyp studia Bad... czytaj więcej
Można odnieść wrażenie, że od kiedy pieczę nad kolejnymi odsłonami sprawuje wytwórnia J.J. Abramsa Bad... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones