W latach 40. Olivia de Havilland była, obok swojej przyjaciółki, Bette Davis, największą gwiazdą wytwórni Warner Brothers. O ile Davis z powodzeniem grała zarówno słodkie dziewczątka, jak i wyrachowane femme fatale, o tyle emploi Olivii ograniczało się tylko do grania tych pierwszych. Szansa na zmianę przyszła wraz z 1946 rokiem, gdy de Havilland została zaangażowana do najnowszego filmu twórcy kina noir, Roberta Siodmaka, "Mroczne zwierciadło".
Ruth i Terry Collins (Olivia de Havilland w podwójnej roli) są bliźniaczkami. Jedna z nich była widziana, gdy wychodziła z mieszkania doktora Franka Peralta, w noc, gdy ten został zamordowany. Obie siostry mają jednak alibi. Śledztwo w tej sprawi prowadzi porucznik Stevenson (Thomas Mitchell). W sprawę angażuje się znany psychiatra, doktor Elliott (Lew Ayres). Odkrywa on, że jedna z sióstr cierpi na zaburzenia psychiczne...
Według doktora Elliotta podobieństwo fizyczne u bliźniąt jest oczywiste, jednak nawet natura nie jest w stanie zdublować charakteru. Początkowo Teresa i Ruth wydają się zaprzeczać jego teorii - obie wyglądają identycznie, są jednakowo grzeczne, sympatyczne i miłe. Budzi to wątpliwości doktora. Gdy zacznie swoje badania, na jaw wyjdą fakty, o których nikt nie miał pojęcia...
Gęsta atmosfera, wspaniała muzyka, świetne zdjęcia – to wszystko tutaj jest. Mamy też ciekawą historię, świetnego reżysera i wybitną aktorkę w roli głównej. Co więc nie gra? A no, jest taka jedna rzecz: irytujące spłaszczenie psychologiczne postaci. Nie jest to wina Olivii de Havilland, lecz średniego scenariusza. Intryga jest poprowadzona świetnie, natomiast rozwinięcie postaci niekoniecznie. Nie mamy możliwości bliżej przyjrzeć się bohaterkom i zrozumieć motywów ich postępowania. To boli najbardziej.
Perfekcyjna jak zawsze Olivia de Havilland miała bardzo trudne zadanie do wykonania: wcielenie się w dwie skrajnie różne postacie. Wywiązała się z tego zadania znakomicie, tworząc, na ile pozwalał jej na to scenariusz, dwie pełnokrwiste kreacje: jedną demoniczną siostrę, dążącą do zniszczenia życia drugiej, tej miłej, spokojnej i ułożonej. A stworzenie dwóch całkiem różnych postaci w jednym filmie to wyzwanie, któremu mogą podołać tylko najlepsi aktorzy, a i tym zdarzają się wpadki. Ale nie Olivii de Havilland. Thomas Mitchell również bardzo dobrze wypada w swojej roli, natomiast nie podoba mi się rola Lew Ayresa. Postać doktora Elliotta jest niesamowicie płaska i bezbarwna.
"Mroczne zwierciadło" to ambitna próba połączenia dramatu psychologicznego z filmem noir. Próba średnio udana, aczkolwiek warta zobaczenia.