Debiut reżyserko-scenariuszowy Kasperskiego to poprawnie zagrany i zrealizowany thriller, dzięki któremu można na chwilę poczuć zimno i niebezpieczeństwo ukryte w Bieszczadach.
Film Wojciecha Kasperskiego jest thrillerem z krwi i kości osadzonym w pięknych i tylko z pozoru spokojnych Bieszczadach. Reżyser decydując się na minimalistyczną scenografię w pełni oddał surowy klimat swojej opowieści. "Na granicy" zachwyca zdjęciami, monumentalnym żywiołem gór i minimalistycznym wnętrzem chaty położonej na odludziu, ale pierwsze sceny nie pozostawiają złudzeń – to, co przyjdzie nam oglądać na ekranie, będzie ponure, niebezpieczne i mocno niepokojące.
Mateusz (Andrzej Chyra) razem ze swoimi nastoletnimi synami wybiera się w góry. Powodu tego męskiego wypadu dokładnie nie znamy, jest on zresztą mało istotny. Między braćmi i ich ojcem nie dzieje się dobrze, a każdy z nich na swój sposób radzi sobie z problemami. Janek jest ewidentnie znudzony, Tomek godzi się na wszystko w milczeniu, a ich ojciec większy komfort znajduje w butelce wódki niż w rozmowie z synami. Pobyt w górskiej chatce prawdopodobnie spędziliby w ciszy przetykanej awanturami, gdyby nie Konrad. Były członek straży granicznej pojawia się na progu ich domu w zakrwawionych ubraniach i z pistoletem przy boku. Od tego momentu wszystko, co wydarzyło się wcześniej, wydaje się być sielanką. Kasperski w swoim filmie pod pozorami poprawnego dreszczowca przemycił też opowieść o nagłym dojrzewaniu, do którego bohaterowie zostają zmuszeni. Janek to już nie chłopiec, ale jeszcze nie mężczyzna. Symboliczna wydaje się tu początkowa scena filmu, w której ojciec nakazuje mu dobić niefortunnie zranioną sarnę, a młody reaguje na to śmiechem. Po wydarzeniach w górskiej chacie widz zaczyna mięć wątpliwości, czy chłopak jeszcze kiedykolwiek będzie na tyle beztroski. Charyzmatyczny Bartosz Bielenia podołał swojej roli, i choć nie posunę się do stwierdzenia, że przyćmił nerwowego i niebezpiecznego Marcina Dorocińskiego, to jednak zdecydowanie mu dorównał. Razem stworzyli ciekawy i intrygujący duet. Ekranowa chemia między nimi ratuje niedostatki scenariusza, momentami niespójną fabułę i przeszarżowany finał. "Na granicy" ogląda się dobrze. To film, który potrafi wzbudzić grozę samymi odgłosami zamieci, trzeszczącego, starego radia i agregatora. Muzyka Bartłomieja Gliniaka, choć momentami zbyt wyeksponowana, jest dobrym dopełnieniem wydarzeń, w które widz zostaje wciągnięty. Z kolei Łukasz Żal uchwycił nie tylko urokliwe górskie widoki, ale też ich samotny, odizolowany charakter. W efekcie debiut reżyserko-scenariuszowy Kasperskiego to poprawnie zagrany i zrealizowany thriller, dzięki któremu można na chwilę poczuć zimno i niebezpieczeństwo ukryte w Bieszczadach.