Recenzja filmu

Na zawsze twoja (2013)
Patrice Leconte
Rebecca Hall
Alan Rickman

Obiecanki-cacanki

Scenariusz jest bardzo precyzyjny i trudno odmówić Leconte'owi literackiej biegłości, a jendak nie można oprzeć się wrażeniu, że adaptując Zweiga, reżyser pozostaje na powierzchni tekstu – ani
Oryginalny tytuł filmu to "Obietnica" i faktycznie – Patrice Leconte obiecuje nam sporo: ognisty romans i studium męskiej przyjaźni, dramat pożądania i panoramę przemysłowych Niemiec początków XX wieku, ekranową chemię między Rebeccą Hall, Richardem Maddenem a Alanem Rickmanem oraz uczuciowy trójkąt ufundowany na zazdrości i obsesji. Szkoda tylko, że w trakcie seansu musimy mu wierzyć na słowo.



Rzecz, oparta na prozie Stefana Zweiga, dzieje się w 1912 roku. Młody Friedrich (Madden) zatrudnia się w charakterze pomocnika u przemysłowego magnata, Karla Hoffmeistera (Rickman). Szybko skraca dystans do pracodawcy, a z awansem służbowym idzie w parze awans społeczny – mężczyzna wprowadza się do domu swojego mocodawcy i przysposabia do roli jego prawej ręki. Wkrótce na scenę wkracza młoda żona Karla, Charlotte (Hall), i skandal gotowy: choć oboje skrępowani są gorsetem konwenansów, natura znajduje drogę: wspólne spacery i rozmowy szybko przeradzają się w romans, który z kolei przerywa wojna. Czyli Eros i Tanatos – jak to w melodramacie.

Brzmi to wszystko bardzo gustownie, ale nie czarujmy się: papier, na którym napisano scenariusz, śmierdzi naftaliną na kilometr. Zweig był pisarzem zafascynowanym freudowską psychoanalizą, sporą część jego prozy zajmowały mapy podświadomości bohaterów. Na ekranie jednak ani śladu po tych intrygujących tropach: postaci przechadzają się po zielonych polach, kłócą w wystawnych wnętrzach i patrzą na siebie ze szczytu schodów. Scenariusz jest bardzo precyzyjny i trudno odmówić Leconte'owi literackiej biegłości, a jendak nie można oprzeć się wrażeniu, że adaptując Zweiga, reżyser pozostaje na powierzchni tekstu – ani nie zgłębia motywacji bohaterów, ani nie analizuje skutków ich decyzji. Kino to dla niego – co było już widoczne we flagowej "Dziewczynie na moście" – przede wszystkim styl. A felery tegoż wychodzą na jaw zwłaszcza w zderzeniu z filmem kostiumowym, w którym wypadałoby zajrzeć za efektowną, pozłacaną fasadę.



Leconte rozumie zasady rządzące melodramatem, lecz jako reżyserowi brakuje mu przekory, która nakazywałaby rozruszać ten nieco skostniały gatunek. Jego film jest stylowy i powściągliwy w najbardziej oczywistym sensie – scenograficznym, kostiumowym, operatorskim, montażowym. To jednak za mało, by tchnąć w tę historię życie. Tym razem skończyło się na obietnicach bez pokrycia.
1 10
Moja ocena:
4
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones