Długo czekałem na najnowszy film Darrena Aronofsky'ego pod tytułem: "Noe: Wybrany przez Boga" (swoją drogą uważam, że dodanie do tytułu takiego oczywistego znaczenia jest zupełnie niepotrzebne).
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Długo czekałem na najnowszy film Darrena Aronofsky'ego pod tytułem: "Noe: Wybrany przez Boga" (swoją drogą uważam, że dodanie do tytułu takiego oczywistego znaczenia jest zupełnie niepotrzebne). Czekanie to, podsycane zwiastunami i zdjęciami, osiągnęło apogeum na kilka dni przed premierą. Czy film jest rzeczywiście tak rewelacyjny jak sugerowały recenzje zza oceanu? Owszem, nawet więcej: film ten jest ukoronowaniem twórczości reżysera, bezlitośnie chwyta za gardło i nie puszcza już do samego końca. Ten filmowy to triumf, wspaniała, zmuszająca do refleksji, a zarazem przerażająca podróż w głąb ludzkiego umysłu, podparta niebanalnym aktorstwem i spektakularnymi efektami, które w połączeniu z wizją Aronofsky'ego dają niesamowity, przeszywający do szpiku kości efekt, który utrzyma się w sercach ludzi jeszcze długo po opuszczeniu sali kinowej. Tak przynajmniej było w moim wypadku.
Obraz opowiada o losach Noeog, wiernego sługi Stwórcy Wszechrzeczy i jego rodziny. Zapewne każdy zna tę historię z Księgi Rodzaju, jednak "Noe: Wybrany przez Boga" jest niemalże w 100% autorską wizją reżysera i w dużej mierze fabuła opiera się na komiksie twórcy "Czarnego Łabędzia", a nie na biblijnej relacji z Pierwszej Księgi Mojżeszowej. Oczywiście punktem wyjściowym są trzy słowa klucze: Noe, Arka, potop. Jednak to właśnie elementy dodane przez twórców są najciekawsze i w bardzo umiejętny sposób rozbudowują całą opowieść, czyniąc ją jeszcze bardziej epicką i zdumiewającą.
Russell Crowe w tytułowej roli po raz kolejny daje popis wspaniałej gry aktorskiej, nigdy nie popadając w autoparodię. Sposób zobrazowania bohatera przez odtwórcę "Gladiatora" jest naprawdę wyśmienity. Czujemy to, co on i razem z nim przeżywamy te wszystkie rozterki, problemy i dylematy. Reszta ekipy też jest świetna. Myślę, że na uwagę zasługuje śliczna i utalentowana Jennifer Connelly w roli żony Noego i Emma Watson jako przybrana córka ludzi, którzy chodzili z prawdziwym Bogiem.
Muzyka skomponowana jest kapitalnie, idealnie oddaje nastrój panujący w tym dziele i dopełnia przekonania, że oto mamy do czynienia z monumentalną epopeją, skierowaną do ludzi o otwartych sercach i umysłach, którzy nie obrzucają filmu błotem tylko dlatego, że jest inny od tego, co znają. Wielki plus dla Clinta Mansella.
Fenomenalne są też zdjęcia, wiele ujęć zapada głęboko w pamięć i myślę, że jest spora szansa, że przejdą do historii, staną się swego rodzaju wyznacznikiem umiejętnego i bardzo skrupulatnego pracowania z kamerą.
Efekty specjalne robią kolosalne wrażenie, są świetnie wykonane i co ważniejsze - nie przesłaniają fabuły. W sumie można powiedzieć, że nie jest ich aż tak dużo. Ważniejsze w tym dziele są relacje między bohaterami. Emocje, które towarzyszą podczas seansu, mógłbym przyrównać do odczuć, których doznawałem, oglądając "Mroczny Rycerz powstaje". To bardzo podobny rodzaj przepływu impulsów z ekranu do umysłu. To jest ten sam poziom epickości, w żaden sposób nie przesadzony, z gracją dający porządnego kopa sumieniu i pozostawiający człowieka w stanie euforii i zadumy.
Serdecznie polecam ten wspaniały film! Stereotypy zostawiamy w domu i z serduchem przepełnionym radością maszerujemy do kin - do tej filmowej Arki, gdzie czujemy się najlepiej, do tego miejsca, w którym rzeczywiście można niekiedy "zobaczyć" Boga, zwłaszcza podczas takich filmów!