Recenzja filmu

O koniach i ludziach (2013)
Benedikt Erlingsson
Ingvar Sigurðsson
Charlotte Bøving

Czy konie mnie słyszą?

Wiele prezentowanych w filmie historii wydarzyło się naprawdę. Jak twierdzi reżyser, wszystko jest wynikiem islandzkiej kultury oralnej, mającej u podstaw spotykanie się różnych zbiorowości i
Na pytanie, czy lubi filmy o koniach, islandzki reżyser odpowiedział: - "Nie znoszę. To najczęściej infantylne produkcje dla dziewczynek i ich rodziców". Z takim podejściem Benedikt Erlingsson nakręcił zgoła odmienny projekt, od powszechnie kręconych filmów gloryfikujących majestatyczność tych zwierząt.  Wpleciony w fabularne sukno rumak miał zwykle na przemian wzbudzać współczucie i zachwyt, ale nigdy odrazę. W końcu to nie jego wina, że wpadł w wir wojennej zawieruchy ("Czas wojny"), zawiązał przyjacielską nić z młodym chłopcem ("Czarny rumak"), stał się narzędziem do zwyciężania w czasach kryzysu ("Seabiscuit") czy też był poddany terapii, mającej ukoić nerwy małej dziewczynki ("Zaklinacz koni"). Koń jaki jest, każdy widzi, ale jeśli to on spojrzałby świadomie w filmowe zwierciadło historii, stwierdziłby, że odgrywał role bierne, bez względu na historie, w jakie został uwikłany. W przypadku islandzkiej produkcji role nieco się odwracają. To konie wychodzą na pierwszy plan, a reżyser traktuje je niejako na równi z aktorami. W kraju, w którym na 320 tys. osób przypada 90 tys. koni, zwierzęta te są członkami praktycznie każdej rodziny. Gdyby zatem ktoś pokroju Erlingssona znalazł się na planie "Misia" Barei, nie musiałby nerwowo pytać, czy konie go słyszą. Wiedziałby, że rozumieją go bez słów.


Reżyser wykorzystał strukturę nowelową jako styl językowy filmu, prezentując historie z pogranicza absurdu, groteski i tragikomedii. Wierzchowiec współżyjący z klaczą, na której siedzi jeździec, wywołuje śmiech i konsternację, ale takich nieco odrealnionych przypadków jest tu więcej. Film składa się ze zgrabnie rozpisanych epizodów splecionych mocną nicią narracyjną, ukazującą ludzkie przywary i zachowania w sytuacjach wzbudzających żal, współczucie, politowanie i sarkastyczny śmiech. Zdumiewać może scena, w której dosiadający konia pijaczyna wjeżdża do morza i razem "podpływają" pod przybrzeżny statek, w celu nabycia mocnego alkoholu. Reżyser żongluje tu czarną komedią i dramatem, tworząc kolaż niebywałych wręcz opowieści, świadomie korzystając z koni jako z narzędzi do  odkrywania przed widownią ludzkich cech, jakie wyzwala w człowieku towarzystwo nieparzystokopytnych zwierząt. Udało mu się w zabawny sposób połączyć ludzką niedolę i upokorzenie z końską lojalnością i dumą.
 

Wiele prezentowanych w filmie historii wydarzyło się naprawdę. Jak twierdzi reżyser, wszystko jest wynikiem islandzkiej kultury oralnej, mającej u podstaw spotykanie się różnych zbiorowości i opowiadanie dłuższych i krótszych historii. Nie tyle znacząca jest tu wymiana myśli i mało istotnych spostrzeżeń, co tworzenie społeczności, w których przekazuje się różnorakie historie, tylko pozornie nie mające ze sobą nic wspólnego. Tak jest też w przypadku "O koniach i ludziach", w którym na pierwszy rzut oka epizodów tych nie łączy nic, poza ogólnym zarysem fabularnym i słodko-gorzkim wydźwiękiem. Widzowie nie powinni mieć jednak problemu z dostrzeżeniem szerszego spektrum scenariusza, dobrze balansującego pomiędzy gatunkami filmowymi. Piękne islandzkie plenery, nieskażone jeszcze cywilizacyjnym rakiem industrializmu, groteskowo kontrastują z ludzkim dramatem i komizmem sytuacyjnym. To trochę tak, jakby do folderu reklamującego spokojny i "oczyszczający" klimat Bieszczad, wrzucić zdjęcia obrazoburczej i obscenicznej natury pod postacią kopulujących na oczach turystów koni. Kontrast odstręczający i jednocześnie wzbudzający śmiech.


Dosłowne tłumaczenie tytułu brzmi "Koń w nas", co dość jasno nastawia widza w kontekście metafory zezwierzęcenia natury ludzkiej. Biorąc na warsztat rys kulturowy konia, reżyser przypisuje bohaterom nie tylko wzniosłe i szlachetne cechy osobowości, ale odwołuje się również do ich pierwotnych instynktów, których nie są w stanie kontrolować ani ich zdusić w zarodku. Ktoś zapyta zatem, cytując film Sydneya Pollacka, "czyż nie dobija się koni?" Oczywiście, że się dobija, ale Erlingsson dodaje swoje pięć groszy, twierdząc, że z końmi można się nie tylko  przyjaźnić, ale też wiele od nich nauczyć.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zaczyna się zawsze tak samo: najpierw jest zbliżenie na końską sierść, później kamera sunie wzdłuż... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones