Recenzja filmu

Odnajdę cię (2018)
Beata Dzianowicz
Ewa Kaim
Dariusz Chojnacki

Trudne sprawy wydziału śledczego

"Odnajdę cię" to film, gdzie świetnie poprowadzone i jeszcze lepiej rozpisane wątki poboczne, mogące stanowić o sile niejednego pełnokrwistego dramatu, są bestialsko odprawiane w niebyt w pół
"Odnajdę cię" to męskie kino w klasycznym tego słowa znaczeniu. Film, w którym na randce butelka wina bez ceregieli ustępuje butelce wódki, ochoczo rozlewanej na parapecie do kubków zamiast kieliszków. Pitej w oparach gęstego dymu z papierosów palonych w miejscach, gdzie palić nie wolno. Ale palonych jakby bez zaciągania. Film, w którym tyle poświęcono scenariuszowi, że nie starczyło czasu, aby go należycie wyreżyserować.

Film dzieje się szybko. Biegnie jak zapracowana matka samotnie wychowująca zbuntowaną nastolatkę. Tak szybko, że nie tylko hotelowe materace nie mają okazji brudzić się we właściwy dla nich sposób i skapnie im może co najwyżej kropla krwi z naprędce rozbijanych warg i łamanych serc, ale też widz nie ma czasu połapać się w przeskakujących konwencjach. Nie jest to niestety właściwe mistrzom rzemiosła żonglowanie, a raczej właściwe debiutantom niezdecydowanie i pomieszanie z poplątaniem.

Finalnie wszystko jest na głowie Ewy Kaim. Filmowa Justa – ze swoim ciałem prawdziwej kobiety, tłustymi włosami i nieznoszącym sprzeciwu, gotowym w każdej chwili przerodzić się w namacalną groźbę obdukcji, pozornym, chimerycznie dwubiegunowym uśmiechem – jest przekobieca w swojej męskości. Przerysowanej i żywcem wyjętej z filmów noir. Jej niby pełnoprawnie męski mąż wygląda przy niej jak młodsza siostra, a ustawiający wszystkich po kątach szef – jak podkochująca się w niej koleżanka z klasy.

Justa – mimo że na urlopie – jest ciągle w pracy. Twarda, nieustępliwa, niemalże bohaterska singielka z bagażem doświadczeń. Na etacie w dochodzeniówce stara się nie przynosić pracy do domu, aby dla córki być kimś lepszym niż jest na co dzień. Co chwilę odbiera dwa telefony na raz, a pomiędzy smażeniem naleśników, wychowywaniem córki i rozwodem musi jeszcze znaleźć czas na ratowanie domowego ogniska przed złem, które włazi jej do domu z buciorami.

Film zdaje się być robiony z nosem w podręczniku, zamiast z uchem przy drzwiach kinowych sal. W dodatku ze stoperem w ręku. Jest zdecydowanie za krótki. A o ile by go nie wydłużyć – dając wybrzmieć pourywanym wątkom – i tak byłby za krótki. Wymaga od nas niespożytych pokładów wyrozumiałości, ale idąc na pewne ustępstwa, jesteśmy w stanie dać się porwać. Ale nawet te percepcyjne kompromisy nie odwrócą naszej uwagi od niedbale rozłożonych akcentów. "Odnajdę cię" to film, gdzie świetnie poprowadzone i jeszcze lepiej rozpisane wątki poboczne, mogące stanowić o sile niejednego pełnokrwistego dramatu, są bestialsko odprawiane w niebyt w pół zdania, z kolei sceny akcji mające zaogniać widowisko są wykonane w jakiejś zapożyczonej estetyce i zdają się być nie do pary.

Dzianowicz, niczym Mann w "Gorączce", nie przegapiła żadnego mimowolnego drgnięcia powieki swojego Vincenta w spódnicy. Przegapiła natomiast moment, w którym widzowie zaczęli wychodzić z kina. Rozdźwięk pomiędzy rozmachem intrygi, emocjonalnym ciężarem kuchenno-balkonowej prozy życia, a brakiem poszanowania dla gatunkowego dekalogu jest przygnębiający. Nawet najbardziej literacko usposobiony widz, który seans mógłby traktować jak generalne czytanie scenariusza w teatrze, będzie miał nieodparte wrażenie, że to niedbale sklecony serial paradokumentalny.

Reżyserka ewidentnie nie radzi sobie z kreacją widowiska, natomiast – co trzeba jej oddać – bezbłędnie oddaje nastroje. Nawet jeśli wygrywane są one za pomocą niemrawych aktorów i niedomalowanych scenerii. O ile to pierwsze można tłumaczyć budżetem, o tyle drugie jest ewidentnym brakiem warsztatowym. Co prawda Dzianowicz nie próbowała ani przez chwilę być Smarzowskim czy Krauzem, ale to właśnie chwilowe zaangażowanie w ich ulubioną problematykę robi największe nadzieje na dobre kino. Przez niektóre sceny, tak swobodnie wygrywające społeczne melodie i dobrze oddające psychologiczne portrety, inne, te bardziej osadzone w konwencji, wyglądają karykaturalnie wręcz płasko. Mimo wszystko znalazło się tu miejsce dla wielu merytorycznych detali. Zapomniano je po prostu opakować w autentyczność.

Bez tej konsekwencji ciężko brać "Odnajdę cię" na poważnie. Można za to spróbować potraktować seans mniej poważnie: jak młodszego brata, z lekką niepełnosprawnością... i dobrze bawić się, grając z nim w weekend w chińczyka, zamiast iść na najlepszą imprezę w roku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na pewno znacie ten stan: wyłaniacie się z mroku kinowej sali po seansie filmu o zombie-striptizerkach... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones