Ben Stiller znany jest głównie jako aktor komediowy, przede wszystkim za sprawą duetu, jaki stworzył z Robertem De Niro w filmie "Poznaj mojego tatę" i w jego kolejnych częściach. Zapewne nie
Ben Stiller znany jest głównie jako aktor komediowy, przede wszystkim za sprawą duetu, jaki stworzył z Robertem De Niro w filmie "Poznaj mojego tatę" i w jego kolejnych częściach. Zapewne nie wszyscy wiedzą (a i dla mnie było to swego czasu sporym zaskoczeniem), że Ben Stiller to również reżyser. I bynajmniej nie wszystkie z jego filmów są głupawymi komedyjkami typu "Telemaniak". Za taki wyjątek na pewno należy uważać "Orbitowanie bez cukru" z 1994 roku.
Jest to opowieść o czwórce przyjaciół. Poznajemy ich dokładnie w momencie przekraczania progu dorosłości. Kończy się szkoła. Jedna z uczennic, Lelaina (Winona Ryder), przemawia. Widać, że dziewczynie bardzo zależy na tym, by jej wystąpienie poruszyło słuchaczy. Jednakże, pomimo wysiłków, zwyczajnie za mało wie o życiu, żeby móc coś głębokiego powiedzieć. I właśnie o takich ludziach jest ten film. Lelaina i jej przyjaciele – Troy (Ethan Hawke), Sammy (Steve Zahn) i Vicki (Janeane Garofalo) – formalnie są dorośli i nareszcie niezależni od rodziców. Jednak kompletnie brak im pomysłu na życie. Na przykład Troy to facet o sporym potencjale intelektualnym. Dużo czyta i wiele wie. Ale w swoim życiu kieruje się hedonistyczną zasadą – przede wszystkim przyjemność. Jeśli ma na coś ochotę, robi to bez względu na konsekwencje. Dlatego nawet z mało wymagającej pracy prędzej czy później zostaje wyrzucony. Tak samo Sammy i Vicky – refleksja nachodzi ich zbyt późno. Dlatego ich życie sprowadza się głównie do cowieczornych sesji przed telewizorem i używania różnych "środków" na poprawę nastroju. Czasem zdarza się przygodny seks, nie niosący za sobą nic prócz zaspokojenia żądzy.
Jedynie Lelaina wydaje się wiedzieć, czego chce. Przynajmniej jeśli chodzi o pracę. Z pasją tworzy film dokumentalny (z przyjaciółmi w rolach głównych) przedstawiający losy, przeżycia, wybory i przemyślenia ludzi młodych, którzy weszli właśnie z impetem w dorosłość. Jednak jej życie uczuciowe to pasmo ciągłych wahań. Z jednej strony imponuje jej młody yuppie Michael (Ben Stiller), ale z drugiej strony jej wieloletni kumpel Troy na pewno nie jest tylko przyjacielem. Chociaż dziewczyna sama przed sobą tego nie przyznaje.
Wydawałoby się, że to film błahy, powierzchowny. Jednak moim zdaniem jest to naprawdę udany portret pokolenia, które dorastało na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mamy tu "duże" dzieci z rozbitych małżeństw, które siłą rzeczy, jak ich rodzice, nie potrafią osiągnąć pewnego poziomu emocjonalnego przywiązania. Mamy tu również zmagania z własną tożsamością seksualną i strach przed tym, jak na "inność" zareagują najbliżsi. Jest tu również swoboda seksualna, która oprócz powierzchownej przyjemności niesie za sobą realne zagrożenie w postaci AIDS. W takiej rzeczywistości mamy grupkę zagubionych młodych ludzi, którzy nie zostali przygotowani do stawienia czoła dorosłości ani przez rodziców, ani przez szkołę. Aby odnaleźć się jakoś w takich realiach, przyjmują pozy i nakładają maski, aby nie zdradzić targających nimi emocji. Te gombrowiczowskie "gęby" stają się dla nich niejako tarczą przed bólem, krzywdą, jaką mogą im wyrządzić inni. Na dobrą sprawę są trochę jak Piotruś Pan, który pragnął na zawsze pozostać dzieckiem. A jak wiemy, nawet on musiał gwałtownie dojrzeć (patrz "Hook" Stevena Spielberga).
I za to, że udało się osiągnąć taki właśnie efekt, należą się Benowi Stillerowi zasłużone brawa. Młodzi aktorzy odegrali role zblazowanych i powierzchownie obojętnych dwudziestoparolatków perfekcyjnie. Zwłaszcza zachwyca duet Ryder-Hawke. Od początku widać pulsujące pod maskami emocje, które oboje usiłują ukryć i zagłuszyć na wszelkie sposoby. Muzyka idealnie oddaje atmosferę filmu, a dodatkową atrakcją jest możliwość wysłuchania wokalnych możliwości Ethana Hawke’a w kilku utworach. Również montaż jest ciekawy – główny wątek przerywany jest ujęciami z amatorskiej kamery, zawierającymi wypowiedzi głównych bohaterów, w których słychać, jak usilnie próbują zrozumieć otaczający ich świat.
Krótko mówiąc, "Orbitowanie bez cukru" to kawałek naprawdę porządnego kina, w którym o coś chodzi. Natomiast skrajnie irytuje mnie polskie tłumaczenie tytułu. Pomimo usilnych prób interpretacyjnych nie udało mi się zrozumieć, dlaczego tak właśnie polski dystrybutor postanowił przetłumaczyć "Reality Bites".