Recenzja filmu

Ostatnia zima wojny (2008)
Martin Koolhoven
Yorick van Wageningen
Raymond Thiry

O straconym dzieciństwie

II Wojna Światowa stała się w latach 60. i 70. ubiegłego wieku częstą inspiracją dla kina skierowanego do masowego odbiorcy. Amerykańsko-brytyjskie produkcje, które stały się sztandarowymi
II Wojna Światowa stała się w latach 60. i 70. ubiegłego wieku częstą inspiracją dla kina skierowanego do masowego odbiorcy. Amerykańsko-brytyjskie produkcje, które stały się sztandarowymi ikonami kina wojennego, miały przede wszystkim charakter rozrywkowy. Był to świetny materiał na filmy pełne emocji związanych z pokonywaniem przeciwnika, opowiadające o heroizmie z bronią w ręku.

Najważniejszymi przykładami są "Działa Navarony" (1961), "Parszywa dwunastka" (1967), "Tylko dla orłów" (1968), czy "O jeden most za daleko" (1977).
Tymczasem początek XXI wieku to czas, w którym powstało sporo świetnych, europejskich filmów o tematyce związanej z II Wojną Światową lub bezpośrednio o niej opowiadających. Warto wymienić cztery polskie tytuły: "Pianistę" (2002), "W ciemności" (2011), "Różę" (2011), której akcja, co prawda, toczy się bezpośrednio po wojnie, ale geneza problemów ściśle z wojny wynika, oraz "Obławę" (2012), a także "Kukułkę" (2002), "Dziewiąty dzień" (2004), "Sophie Scholl" (2005), "Czarną Księgę" (2006), czy "Falszerzy" (2007).

"Ostatnia zima wojny" promowana była jako film producenta tej przedostatniej. Oba filmy mają sporo wspólnego, mimo innych reżyserów ("Ostatnią zimę wojny" wyreżyserował Martin Koolhoven, a "Czarną księgę" Paul Verhoeven) i twórców scenariusza (film Koolhovena to adaptacja powieści i Jana Terlouwa, a podstawą filmu Verhoevena jest oryginalny scenariusz napisany przez niego wraz z Gerardem Soetemanem). Oba w pasjonujący sposób opowiadają o tym, jak pod koniec wojny wyglądała hitlerowska okupacja w Holandii, jak działał holenderski ruchu oporu, a przede wszystkim o trudnych wyborach, których w tamtych czasach trzeba było dokonywać.
 
Akcja filmu toczy się w okupowanej przez Niemcy Holandii, w styczniu 1945 roku. Kończy się II Wojna Światowa, trwa bitwa o Ardeny, wojska Aliantów szykują się do ostatecznej ofensywy. W lesie nieopodal niewielkiego miasteczka rozbija się angielski lotnik, który bez pomocy ruchu oporu skazany byłby na śmierć. W owym miasteczku, w dobrze sytuowanej rodzinie, wychowuje się kilkunastoletni Michiel  (grający go Martijn Lakemeier w czasie kręcenia filmu miał 15 lat). Jego ojciec Johan van Beusekom (Raymond Thiry) jest burmistrzem, przez co może być postrzegany jako kolaborant.
Nie wiadomo, czy jego motywacją jest chęć przeżycia i zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie, czy zachowanie władzy i pozycji, czy jedno i drugie. Jego postawa nie podoba się Michielowi, którego ciągnie w kierunku ruchu oporu. Bardziej wydaje się to jednak chęcią przeżycia przygody, niż świadomym sprzeciwem wobec okupanta. Kiedy Michiel trafia do angielskiego lotnika ukrywającego się w lesie, trafia mu się szansa, aby wykazać się bohaterstwem. Późniejsze wydarzenia sprawią, ze źle oceniany przez syna Johan będzie miał okazję do rehabilitacji, a Michiel postawiony zostanie w sytuacji wymagającej dojrzałości i dokonania trudnego (z emocjonalnego i moralnego punktu widzenia) wyboru.

Niewątpliwą zaletą filmu jest wyważony wizerunek stron konfliktu i poszczególnych bohaterów. Postacie, nawet te drugoplanowe, rzadko są jednoznacznie dobre, albo złe. Reprezentują różne odcienie szarości. Nie ma tu uproszczeń charakterystycznych dla głównego nurtu filmów wojennych z XX wieku, ale opowieść nie przekłamuje historii, ani nie wybiela zbrodni. W pewnym stopniu jest to efekt większego dystansu do II Wojny Światowej współczesnych twórców, niż tego na który mogli sobie pozwolić filmowcy wychowujący się w latach 40. Nie każdy Niemiec służący w Wehrmachcie był nazistą i nie każdy miał sadystyczne skłonności. Tym bardziej przerażające wydaje się, że normalne osoby współtworzyły "machinę zła". "Ostatnia zima wojny" skłania do refleksji w tym temacie, oraz do głębszej analizy postaw ludzi, którzy żyli w trakcie wojny. Pozwala to na lepsze zrozumienie ówczesnych realiów. W tym kontekście zwraca uwagę fakt, że z całą pewnością Holendrzy z okupacji niemieckiej mają inne doświadczenia niż Polacy. Jako naród nordycki byli lepiej traktowani, ale w razie oporu też karani byli bezlitośnie.

Od strony realizacyjnej film zrobiony jest bez zarzutu. Obraz Koolhovena charakteryzuje się bardzo dobrymi zdjęciami, brakiem efekciarstwa, ale daleko mu też do minimalizmu. W pierwszej części akcja się rozkręca, w drugiej trzyma w napięciu. W tym wszystkim dobrze odnajdują się aktorzy, choć nie ma tu może wielkich kreacji. Niektórym widzom przeszkadzać może bardzo podniosły nastrój scen, które mają dla Michiela najcięższy ładunek emocjonalny. Moim zdaniem ten patos jest na miejscu, ale jest to kwestia gustu.

Reasumując, jest to film o dramatyzmie wojny w wymiarze indywidualnym, o straconym dzieciństwie, które może być stracone niebezpowrotnie, a także o charakterach wpływających na postawy, które mogą być konformistyczne lub odważne. Mogą też wydawać się heroizmem lub na prawdę nim być. A ich ocena jest trudniejsza, niż mogłoby się wydawać.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones