Recenzja filmu

Pamięć absolutna (1990)
Paul Verhoeven
Arnold Schwarzenegger
Rachel Ticotin

Brutalne przypomnienie

Filmowi Paula Verhoevena bardzo daleko jest do bycia adaptacją opowiadania Philipa K. Dicka. Zamiast tego otrzymujemy zręcznie nakręconą szpiegowską intrygę w klimacie sci-fi.
Filmowi Paula Verhoevena bardzo daleko jest do bycia adaptacją opowiadania Philipa K. Dicka – czerpie z niego właściwie tylko głównego bohatera, motyw wymazywania i przywracania wspomnień oraz niewytłumaczalnej tęsknoty za Marsem, która służy tutaj do zawiązania fabuły. Poza tym z krótkiego opowiadania, w którym najważniejsza okazywała się zaskakująca pointa, otrzymujemy całą szpiegowską intrygę w klimacie sci-fi.

A sama fabuła rozkręca się dosyć koślawo – przez pierwszą część filmu miałem wrażenie, że cała historia jest tylko pretekstem do klimatycznego mordobicia. Zresztą obsadzenie Arnolda Schwarzeneggera w głównej roli tylko to wrażenie potęgowało. Ciekawie zaczęło robić się tak naprawdę dopiero po dotarciu na Marsa, szczególnie przy scenie spotkania dr Edgemara, która wprowadziła niepokój i z prostej do tej pory fabuły wyciągnęła zdecydowanie coś więcej, finezyjnie ją zwichrzając. Potem co prawda dalej dostajemy solidną porcję krwawej jatki (swoją drogą, brutalność w tym filmie wydaje się nieproporcjonalnie wyolbrzymiona w stosunku do samej historii i tematu – krew leje się hektolitrami i chyba każdy ostry rekwizyt prędzej czy później zostaje wykorzystany do zamordowania kogoś w nietuzinkowy sposób. Obraz zdecydowanie nie nadaje się dla osób przewrażliwionych na drastyczne sceny!), ale najeżonej intensywnymi zwrotami akcji. Samo zakończenie jest satysfakcjonujące, pozostawia pole do interpretacji – nie zostaje nam bezpardonowo wciśnięta jedyna słuszna wersja na srebrnej tacy, jak to uczyniono w remake'u z 2012 roku z Colinem Farrellem (nawiasem mówiąc mającej jeszcze mniej wspólnego z oryginalnym opowiadaniem). Pomimo początkowych perturbacji narracyjnych, opowiadana historia wciąga i nie dłuży się, a ogląda się ją przyjemnie – cały czas coś się dzieje, więc można śmiało powiedzieć, że film spełnia swoją najważniejszą rolę.


Najmocniejszym punktem filmu jest jego klimat. Duszne i przepełnione czerwienią sceny na Marsie, do tego surowa, prawie cyberpunkowa atmosfera brudnej, futurystycznej Ziemi. Największe wrażenie robi marsjańska dzielnica rozrywki – koncept bardzo oryginalny, przypominający mniej awangardową wersję kantyny Mos Eisley stylizowaną na potrzeby filmu Jeunet’a i Caro. Równie interesujący są sami jej bywalcy – napromieniowani mutanci na Marsie to najbardziej udane dzieło charakteryzatorów. Niestety, oprócz nich, efekty wizualne wydają się plastelinowe i wyglądają dość groteskowo – szczególnie automatyczny kierowca czy duszące się postacie bez masek na powierzchni Marsa. Nie jestem pewien, czy to celowy zabieg autorów, bo efektom tym bliżej do "Wehikułu Czasu" z 1960 czy horrorów klasy B niż choćby fantastycznym karaluchom i Mugwumpom z rok młodszego "Nagiego Lunchu". Muzyka stanowi tutaj tło i właściwie tylko tyle – pasuje do konwencji filmu, ale sama w sobie nie stanowi czegoś odrębnego i nie skupia na sobie uwagi.

Postacie perfekcyjnie wpisują się w archetypy kina akcji z lat 80. Główny bohater jest twardzielem potrafiącym zabić człowieka biszkoptem, ale mającym solidny kręgosłup moralny, jego dziewczyna to zawadiacka piękność z trwałą, która nie da sobie dmuchać w kaszę, do tego dochodzi czarnoskóry sidekick będący złotoustym rozładowywaczem atmosfery i zepsuci do szpiku kości, skorumpowani przeciwnicy, reprezentujący opresyjny system. Gra Schwarzeneggera nie wychodzi specjalnie z ram jego typecastingu – to dalej ten sam gość, którego widzieliśmy w "Terminatorze" czy "Predatorze", i pomimo większej złożoności postaci, momentami ciężko mu o odpowiednio wiarygodną mimikę. Lepiej wypada natomiast Rachel Ticotin, której postać aż kipi energią i buńczucznością niczym Gail z "Sin City". Ciekawie wypada również Michael Ironside w roli zazdrosnego agenta, który oprócz wykonywania poleceń swoich przełożonych ma również prywatną vendettę przeciwko protagoniście, przez co jego postać nie jest do końca jednowymiarowa – trochę szkoda, że nie została ciut lepiej napisana, ale Ironside wyciąga z niej, ile tylko można. Ciężko ocenić z kolei, czy przerysowanie postaci Benny'ego, granego przez Mela Johnsona Jr., to wynik jego aktorstwa czy celowego umieszczenia tak komiksowej postaci przez scenarzystów. Nie jest to zarzut, bo postać ożywia i ubarwia sceny, w których się pojawia, ale z drugiej strony nie do końca pasuje do całej konwencji filmu.



"Pamięć absolutna" przez lata obrosła kultem, ale nie jest to obraz dla każdego. Brutalne do przegięcia sceny mogą budzić niesmak wrażliwszej widowni, a sztuczne efekty specjalne i dosyć naiwne – w konfrontacji z dzisiejszą rzeczywistością – wyobrażenie przyszłości mogą skłonić do kręcenia głową z politowaniem. Jednak dla ludzi, którym to niestraszne, film będzie dobrą i nie zwalniającą od myślenia rozrywką z dużą dawką miodności. Z pewnością jako całość wypada lepiej od bezdusznego, ugrzecznionego remake'u z 2012 roku, gdzie nadmiar efektów specjalnych próbuje przykryć luki w fabule wielkości kraterów na Marsie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jednym z najczęstszych motywów pojawiających się w filmach science fiction jest świat przyszłości. Świat... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones