Recenzja filmu

Pierwszy człowiek (2018)
Damien Chazelle
Ryan Gosling
Claire Foy

Moonwalker - historia prawdziwa

Temat eksploracji kosmosu Hollywood podejmował niezliczoną ilość razy, ale gdy za biograficzny dramat prezentujący sylwetkę Neila Armstronga bierze się twórca "Whiplash", można spać spokojnie, a
W lipcu przyszłego roku Stany Zjednoczone obchodzić będą pięćdziesiąty jubileusz podboju Księżyca, a śledząc doniesienia z pracowni Elona Muska, można przewidywać, że w nadchodzących dekadach człowiek spróbuje zatknąć flagę na kolejnym ciele niebieskim. Jeszcze na dobre nie opadł kurz po premierze "Venoma", którego czarnym charakterem jest mało cnotliwy rycerz w krucjacie po Święty Graal astronautyki, a już dostajemy ujęcie z innej perspektywy i w diametralnie różniącym się filmie. Temat eksploracji kosmosu Hollywood podejmował niezliczoną ilość razy, ale gdy za biograficzny dramat prezentujący sylwetkę Neila Armstronga bierze się twórca "Whiplash", można spać spokojnie, a raczej... nie spać, czekając na premierę. W stwierdzeniu, że Damien Chazelle wyrasta na prawdziwego eksperta od tego typu kina nie będzie grama przesady. Mało który reżyser potrafi opowiadać o wojnie totalnej jednostki ludzkiej z napotkanymi na wiodącej do celu ścieżce obstrukcjami tak, jak on, a kto liczył przy tej okazji na potknięcie ze strony mistrza, ten prawdopodobnie wstydliwie uderzył się w pierś. 

Któż z nas nie marzył (i wciąż nie marzy) o tym, by polecieć w kosmos? By ujrzeć naszą galaktyczną ojczyznę jako "bladą, niebieską kropkę" i niczym autor metafory, Carl Sagan, oddać się kontemplacji bezmiaru czarnej otchłani wszechświata, czy wreszcie – postawić stopę na globie, po którym człowiek nigdy dotąd nie chodził? Któż nie dał się omamić mitowi przygody rodem z "Gwiezdnych wojen"? Kto nie chciałby selfie z księżycowym kraterem w tle? Jednak to prawda, że widzimy głównie efekt czyichś starań, zupełnie ignorując te ostatnie. Dobierając motywy powieści biograficznej Jamesa R. Hansena, pt. "Pierwszy człowiek – historia Neila Armstronga", Josh Singer wyekstrahował, podczas swojej pracy nad scenariuszem ekranizacji, fragmenty składające się na bezcenne studium procesu dążenia do celu. Film otwiera sekwencja w samolocie z napędem rakietowym i stanowi ona tysiąc razy lepszy zwiastun niż ten, który dostaliśmy kilka miesięcy temu. Z miejsca rzuceni na głęboką wodę widzimy głównego bohatera za kokpitem tryumfującej nad ziemską grawitacją maszyny. Ale ów tryumf nie odbywa się bez nutki pokory. "Pierwszy człowiek" już w prologu wypowiada w ten sposób w naszym kierunku: loty kosmiczne to nie rurki z kremem.





Jakkolwiek z większości poświęconych owemu zagadnieniu produkcji filmowych jasno wynika, że pozaziemski anturaż nieustannie wnosi o najwyższy wymiar kary za najdrobniejszy błąd, w mało której z nich astronautyczny żywioł był tak namacalny, jak w najnowszym dziele Damiena Chazelle'a. Oglądając na wielkim ekranie panów w białych kombinezonach, zazwyczaj widzieliśmy otoczonych cudami techniki wybrańców o nieprawdopodobnej wiedzy i imponujących warunkach fizycznych, którym od czasu do czasu, by nie było nudno, przytrafi się coś złego, ale którzy niebezpieczeństwo prędzej skłonni są wziąć za wyzwanie niż zagrożenie życia. Kosmicznych kaskaderów, którzy wprawdzie biorą się za rzeczy z gatunku "nie próbujcie robić tego w domu", ale jednocześnie znają się na swej robocie, bo zostali przeszkoleni, więc w czym niby problem? W "Pierwszym człowieku" widzimy natomiast przerażonych ludzi, zamkniętych w trzęsącej się, zgrzytającej, transportującej hektolitry paliwa, ziejącej ogniem, metalowej puszce. Klaustrofobiczne wrażenie miesza się w proporcjach jeden do jednego z niepokojącym przeczuciem, że jeszcze sekunda, maksymalnie dwie i cały ten przerośnięty pocisk rozleci się na milion drobnych kawałeczków. Podczas sekwencji lotów jest ono gęste niczym środek czarnej dziury.





Na rodzimej planecie kosmiczni odkrywcy również nie łapią oddechu. Gdy tylko nie są wystrzeliwani w niebo, rywalizują o miejsce w kabinie, tracąc przytomność w symulatorach lotu i wymiotując później w ubikacji lub uczestniczą w pogrzebach kolegów, którzy mieli mniej szczęścia niż oni. Tak naprawdę niepisanym bohaterem filmu, nieustannie towarzyszącym Neilowi, jest właśnie śmierć. Podczas pochówku jego córeczki kondukt dopiero rusza, zabierając po drodze również i kolegów po fachu. Neil Armstrong został pokazany jako opanowany naukowiec o analitycznym myśleniu. Wcielającemu się w niego Ryanowi Goslingowi z pewnością przydała się w tym przypadku umiejętność grania "ludzi z kamienną twarzą", choć za tą fasadą kryje się znacznie więcej, co aktor oddał z równie rewelacyjnym skutkiem. 



Mocno poruszają sceny, w których życie zawodowe kosmonauty przerasta zarówno jego, jak i jego żonę, Janet (Claire Foy), i w których z chłodnego intelektualisty wychodzi wrażliwa, kochająca i przeżywająca chwile słabości jednostka. Za każdym razem, gdy z silników rakiet bucha żywy ogień, jego ognisko domowe przygasa. Cena galaktycznych wypraw jest olbrzymia, a pytanie o to, czy warto ją uiszczać, nie przestaje padać aż do końca filmu. Zamiast jednogłośnych peanów na cześć ludzkich osiągnięć Damien Chazelle i Josh Singer zaserwowali utwór zniuansowany i niejednoznaczny. Neil Armstrong patrzy w srebrną tarczę Księżyca w chwilach załamania, zupełnie jakby chciał przekazać widzom, by nigdy nie tracili celu z pola widzenia, nawet wtedy (a może zwłaszcza wtedy?) gdy jest bardzo źle. Są jednak i takie momenty, gdy światło naszego naturalnego satelity wywabia go z tłumu i przesądza o jego alienacji.





"Pierwszy człowiek" prezentuje się nieprawdopodobnie stylowo od strony wizualnej. Już na etapie czołówki z logotypem Dreamworks rzuca się w oczy nieco rozmyta i lekko ziarnista maniera obrazu, zupełnie jakby Chazelle chciał nawiązać w ten sposób do filmografii lat, w których słynny Amerykanin wypowiedział jeden z najbardziej ikonicznych cytatów w historii. Paradoksalnie zyskuje on również na umiarze w ilości okołotematycznych wątków, jakie poruszono by następnie rozwijać w mistrzowsko wyważony sposób, słusznie marginalizując choćby polityczny, dotyczący zimnej wojny i zasług USA. Widowiskowością, zwłaszcza tą znamienną dla Fabryki Snów, też nie szastano bezmyślnie. Rzeczony majstersztyk urasta jednak do swej rangi przede wszystkim z uwagi na to co i w jaki sposób wyciska z opowiadanej historii. O ile można odnieść wrażenie, że sama już informacja "film oparty na faktach" jest w stanie sprawić, że część widzów uzna go za dobry, tak "Pierwszy człowiek" zasłużyłby na owacje na stojąco również wtedy, gdyby wydarzenia w nim przedstawione zostały wyssane z palca. Tak wybitny jest to film. 





Nawet to, co w kontekście dramatu biograficznego o osiągnięciach astronauty wydaje się aż nazbyt oczywiste – jak na przykład miejsce Neila między młotem (NASA) a kowadłem (jego żona) – tutaj omija banał, zostawiając widza z otwartymi ustami i całą plejadą pytań, z których jedno pojawia się pogrubioną czcionką: czy być człowiekiem w pełni to umieć zdobyć się na nieludzkie wyrzeczenia na drodze do przekraczania granic? Które oblicze Neila Armstronga było bardziej ludzkie – to, które postawiło stopę na Księżycu, czy może raczej to, które nieuchronnie wypłynęło na powierzchnię wskutek wyporności uczuć? To, które w maszynowy niemal sposób udzielało precyzyjnych odpowiedzi na najbardziej zaawansowane i specjalistyczne pytania, o jakich można w ogóle pomyśleć czy to, które nie umiało powiedzieć bliskim kilku prostych słów?
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historia fantastyki naukowej to przede wszystkim manifestacja marzeń o eksploracji kosmosu. Rozbudzona w... czytaj więcej
Damien Chazelle jest niewątpliwie jednym z najciekawszych reżyserów młodego pokolenia, konsekwentnie... czytaj więcej
Nie byłoby dużym zaskoczeniem, gdyby kolejne wzniosłe widowisko Damiena Chazelle'a zostało nagrodzone... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones