Recenzja filmu

Piotruś. Wyprawa do Nibylandii (2015)
Joe Wright
Wojciech Paszkowski
Levi Miller
Hugh Jackman

Jak oszukać widza? - Level Expert

"Piotruś" jest kolejnym dowodem na to, że chciwość twórców połączona z ich niestarannością jest niestrawną mieszanką. Produkcja najpewniej przypadnie do gustu dzieciom, które zechcą udać się na
Wszystkie klasyczne bajki i opowieści, które znamy z dzieciństwa, mają w sobie pewien urok. Sprawia on, że studia i producenci filmowi decydują się na jej zekranizowanie, mając chrapkę, na to, co każdy z widzów ma w portfelu. Czasem zdarza się, że filmy te są dobre, a nawet bardzo dobre, (jak np. tegoroczny "Kopciuszek" oraz zeszłoroczna "Czarownica") co sprawia, że zapominamy o chciwości twórców i dajemy się porwać opowieści, która zabiera nas z powrotem w krainę dziecięcych marzeń.

Jednak "Piotruś: Wyprawa do Nibylandii" (swoją drogą - jakże tandetne polskie tłumaczenie) nie należy do tej kategorii. Warner Bros pokazuje widzom, pragnącym poznać historię skomplikowanej relacji Piotrusia Pana i Kapitana Haka, środkowy palec, jakby chcieli powiedzieć: "Przyjdźcie na sequel! Tam dowiecie się wszystkiego!" Szkoda, że żadnego sequelu nie będzie, bo film sprzedaje się tak źle, że nie uda mu się nawet odpracować ogromnego budżetu…



Prezentowana widzom historia ma być wstępem do znanej im dobrze opowieści i przedstawić początki losów kultowych bohaterów. I rzeczywiście, z początku spełnia swoje zadanie. Mamy więc Piotrusia, cierpiącego na syndrom Hana Solo (łobuz i rozrabiaka), młodego Jamesa Hooka pragnącego powrócić z Nibylandii do domu, oraz mniej ikoniczną Tygrysią Lilię (oczywiście wątek miłosny pomiędzy dwoma ostatnimi postaciami jest absolutnie niezbędny).

Historia nabiera szybko tępa, przedstawiając nam kolejne wydarzenia, które stają się z czasem coraz bardziej przewidywalne i tandetne. Wright, odpowiedzialny za takie dzieła jak "Hanna" oraz "Duma i uprzedzenie", postanawia pójść po linii najmniejszego oporu. Jego film wolny jest od jakichkolwiek ciekawych zwrotów akcji, a zakończenie jest równie przewidywalne jak cała linia fabularna, przesiąknięta badziewnym wątkiem "wybrańca". W momentach, gdy widz ma wrażenie, że za chwilę nastąpi coś naprawdę interesującego, co nareszcie w pełni zaangażuje go w historię, następuje gorzkie rozczarowanie, podsycane dodatkowo przez odczucie bycia oszukanym przez twórców.




"Piotruś: Wyprawa do Nibylandii" nie jest jednak całkowitą porażką, którą można uznać za złodzieja blisko dwóch godzin spędzonych na sali kinowej. Produkcja nie zawodzi pod względem wizualnym, choć trudno znaleźć tu ujęcia, które nie były przynajmniej w połowie, jeśli nie całkowicie, tworzone komputerowo. Efekt 3D jest zauważalny, choć film cieszy oko również bez niego. Zapewnia to przynajmniej częściowo udaną rozrywkę, jeśli tylko na chwilę zapomnimy o największym błędzie całego obrazu, którym nie jest bynajmniej naciągana fabuła (mająca niewiele wspólnego z oficjalnym opisem dystrybutora), lecz postać głównego bohatera...


Levi MillerLevi Miller, wcielający się w głównego bohatera, jest nie tylko irytujący, ale i odpychający. Trudno powiedzieć, czy to zasługa scenariusza, traktującego tę postać po macoszemu, czy raczej beztalencia aktora, bardzo widocznego na ekranie. Jego nieustające powątpiewanie w samego siebie jest bardzo wymuszone i nieprzekonujące. Na szczęście, z pomocą przychodzi Hugh Jackman, wcielający się w Czarnobrodego, który szybko zdobywa sympatię widza i staje się jego ulubioną postacią. Wielka szkoda, że w porównaniu do innych jego czas ekranowy został mocno ograniczony. Garrett Hedlund (Hook) oraz Rooney Mara (Tygrysia Lilia), również starają się nie zawieść i korzystają z licznych okazji, aby zaskarbić sobie naszą przychylność. Niestety, najczęściej pojawiają się w towarzystwie Millera, który nie daje im pola do popisu, zniechęcając widza do prawie każdej sceny z ich udziałem.




"Piotruś" jest kolejnym dowodem na to, że chciwość twórców połączona z ich niestarannością jest niestrawną mieszanką. Produkcja najpewniej przypadnie do gustu dzieciom, które zechcą udać się na seans (sądząc po wynikach box office'u, jest ich niewiele), jednak starsi widzowie poczują się znudzeni schematyczną fabułą lub zirytowani brakiem tego, co twórcy obiecali nam pokazać - początku konfliktu pomiędzy Piotrusiem Panem a Kapitanem Hakiem. A nie oszukujmy się - to właśnie tę kwestię chcą poznać nieliczni ci, którzy wybiorą się do kina. Szkoda, że nie będzie im to dane. Nigdy.

1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Pamiętacie jeszcze Piotrusia Pana? James M. Barrie, szkocki pisarz, stworzył go jako chłopca, który nigdy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones