Recenzja filmu

Pożyczony narzeczony (2011)
Luke Greenfield
Ginnifer Goodwin
Kate Hudson

W trójkącie

Przy wątłym scenariuszu reżyser Luke Greenfield nie ma za wiele do roboty.
Dzięki filmowi Luke'a Greenfielda już wiem, o co chciałbym poprosić spełniającą życzenia złotą rybkę. Otóż marzy mi się zamieszkać w świecie z "Pożyczonego narzeczonego". Tylko tutaj w pracy spędza się prawdopodobnie jeden dzień w tygodniu, a jedyne, co się wówczas robi, to wysyła miłosne smsy i odbiera bukiety czerwonych róż. Wolny czas upływa z kolei na ciągłych wyjazdach do nadmorskich miejscowości, seksie i przesączaniu przez gardło wysokoprocentowych trunków.

Najważniejsze jednak, że świat ten zamieszkują trzydziestolatkowie, których rozwój emocjonalny i intelektualny zatrzymał się w okolicach pierwszej klasy liceum. Każda średnio rozgarnięty dorosły czułby się w ich towarzystwie jak przedstawiciel szkoły frankfurckiej! Miłosny trójkąt tworzą tutaj: prawniczka o sarnim spojrzeniu (Goodwin), jej sukowata i zaborcza najlepsza przyjaciółka (Hudson) oraz mydłkowaty narzeczony tej ostatniej (Egglesfield). Choć film trwa prawie dwie godziny, jego fabułę można streścić w jednym zdaniu: prawniczka przespała się z przyszłym mężem swojej kumpeli i nie wie, co z tym fantem zrobić. Jej rozterki dałoby się jeszcze zrozumieć, gdyby gra była warta świeczki. Jednak tytułowy pan młody in spe ma charyzmę ameby i cierpi na całkowity brak asertywności. Wystarczy na niego głośno krzyknąć, a będzie wykazywał się dyscypliną godną pruskiego wojaka. Zgodzi się nawet ożenić z kobietą, której nigdy nie kochał.

Przy tak wątłym scenariuszu reżyser Luke Greenfield (nakręcił wcześniej m.in. sympatyczną "Dziewczynę z sąsiedztwa") nie ma za wiele do roboty. Kiedy trzeba, spuszcza na bohaterów ulewę i puszcza w tle romantyczny love song. Kiedy indziej wyludnia Nowy Jork, zapala słońce i kręci sceny romantycznych spacerów. Raz na jakiś czas w filmie zdarza się dobry i dowcipny dialog, ale szybko rozmywa się on w atmosferze bylejakości. Jedyną postacią wybijającą się ponad przeciętność pod względem charakteru, inteligencji i poczucia humoru jest pisarz Ethan, grany przez Johna Krasinskiego. Jego cierpkie komentarze są jak włączony wentylator w dusznym pokoju w upalne popołudnie. Znamienne, że scenarzyści, którzy nie wiedzą, jak wykorzystać potencjał Ethana, zsyłają go niczym banitę na Wyspy Brytyjskie. Czyżby niezamierzenie dawali widzom w ten sposób wskazówkę dotyczącą własnego filmu? Wszak nie od dziś wiadomo, że najlepsze komedie romantyczne kręcą Anglicy. Amerykanie oferują tylko bardzo średnią krajową.
1 10
Moja ocena:
3
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Pożyczony narzeczony" ostrzega nas przed łamaniem siódmego przykazania. Recz jednak nie tyczy się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones