Recenzja filmu

Postrach nocy (2011)
Craig Gillespie
Anton Yelchin
Colin Farrell

Sexy Beast

Autor uwspółcześnia oryginał Toma Hollanda i rozkłada akcenty tak, aby zadowolić entuzjastów horrorów z komediową nutą. Jest tu wszystko, czego oczekujemy od niezobowiązującej rozrywki.
Wampiry wracają do formy, ale łatwo nie jest. Popkultura starła je na proch, z którego powstały postaci pokroju Edwarda Cullena – niezapośredniczone ani w wizerunku hedonistycznej arystokracji, ani w portretach nieokiełznanych bestii, wiedzionych wyłącznie instynktem. Scenarzyści remake'u "Postrachu nocy" z 1985 stroją sobie żarty z sagi Stephanie Meyer, a ich tęskny wzrok wędruje w stronę "ejtisowych" wampirów – z dzisiejszej perspektywy retroseksualnych, reprezentujących czasy, gdy kino klasy B widziało w krwiopijcach buntowników spokrewnionych z gwiazdami rocka.

Wampir Jerry, który razem z twarzą Colina Farrella przejmuje bagaż jego "rebelianckich" doświadczeń, żłopie piwo, chodzi w przepoconym podkoszulku, ma duży samochód i wie, gdzie na ogródku szukać rur z gazem. Na nowym terenie łownym spotyka jednak godnego przeciwnika. Choć mieszkający w sąsiedztwie nastolatek Charlie (Anton Yelchin) ma spojrzenie przestraszonego kundelka i wciąż jest prawiczkiem, pomysłowości mu nie brakuje. Ich starcie przeniesie się z przedmieść Las Vegas do samego królestwa rozpusty, a stawka będzie wysoka – Jerry to nie tylko potwór obleczony w ludzką skórę, ale i samiec czyhający na "niepokalaną" dziewczynę Charliego – Amy (Imogen Poots).  

Wyłożona trochę zbyt dosłownie seksualna metafora jest najsłabszym elementem filmu. Na szczęście konfrontacja zakutanego w saperski strój bohatera z Jerrym w rozchełstanej koszuli, któremu wampirzyca spija krew z piersi, to jedna z niewielu scen, w których Craig Gillespie pracuje retorycznym łomem. Autor "Wszystkich wcieleń Tary" i "Miłości Larsa" sensownie uwspółcześnia trącący myszką, kampowy oryginał Toma Hollanda i rozkłada akcenty tak, aby zadowolić entuzjastów horrorów z komediową nutą. Jest tu wszystko, czego oczekujemy od niezobowiązującej rozrywki: naszpikowane humorem dialogi, niegłupi morał, rozerotyzowany Farrell i seksowna Poots, kilka nakręconych z werwą scen pościgów i ucieczek, wreszcie – drugoplanowa rola, za którą należy się oscarowa nominacja. Tym razem padło na Davida Tennanta, gwiazdę "Doktora Who", który kradnie Farrellowi i Yelchinowi każdą wspólną scenę. Jego Peter Vincent, krzyżówka Russella Branda z tchórzliwą i zblazowaną wersją doktora Van Helsinga, jest nie tylko źródłem ekranowego komizmu, ale również uzasadnia sens reaktywowania ramotki Hollanda. To pastisz odbity w lustrze pastiszu – a taką umiejętność filmowcy muszą wyssać z krwią matki.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Remake, reboot, sequel czy prequel – to magiczne słowa, na dźwięk których spora cześć recenzentów i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones