Recenzja filmu

Powołany (2022)
Jan Sobierajski
Marcin Kwaśny

Ile jest powołanego w powołanym?

"Powołany" miał być odpowiedzią na "Kler" Wojciecha Smarzowskiego. Ukazaniem drugiej perspektywy, perspektywy księży, dla których kapłaństwo jest autentyczną życiową misją. Czy twórcom udało się
"Powołany" miał być odpowiedzią na "Kler" Wojciecha Smarzowskiego. Ukazaniem drugiej perspektywy, perspektywy księży, dla których kapłaństwo jest autentyczną życiową misją. Czy twórcom udało się osiągnąć ten efekt? Czy po seansie ksiądz to nadal tylko "zawód jak zawód", czy też prawdziwe powołanie? 

W historię wprowadzają nas fikcyjni bohaterowie. Ksiądz w ramach kolędy odwiedza rodzinę parafian, co wzbudza w nich skrajne emocje. Następnie opowiada on siedem historii, które mają być odpowiedzią na pytania i wątpliwości słuchaczy. Fabuła zapowiada się bardzo dobrze. Polaryzacja postaw poszczególnych członków rodziny wobec wizyty duchownego przykuwa uwagę, rodzi pytania i zapowiada ciekawy przebieg wydarzeń. Nie brakuje też dobrze wyważonego humoru. To, co kuleje, to fakt, że niewiele dowiadujemy się o bohaterach. Poza Arkiem i Werą nikt nie jest wymieniony z imienia. Nie wiemy też czym zajmuje się pan domu, dlaczego jego żona nie pracuje ani jakie zainteresowania ma Wera. Czasu ekranowego jest mało, ale można było pokazać, że np. Arek fascynuje się komputerami, zamiast dwukrotnie powtórzyć ogólną informację o tym, że kończy szkołę. Takie szczegóły pomagają budować więź widza z bohaterami, pozwalają się z nimi identyfikować, sprawiają, że ciekawią nas ich losy. Tutaj tego zabrakło. I to jest pierwszy z dwóch podstawowych problemów filmu: upakowanie w relatywnie krótkim czasie zbyt wielu wątków.

Z jednej strony wprowadzenie działa. Całkiem niezłe aktorstwo i wychodzące na jaw skomplikowane relacje w rodzinie sprawiają, że opowieść wciąga. Chcemy dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się w życiu bohaterów, co popsuło wzajemne stosunki. Niestety w filmie nie ma na to czasu, ponieważ większość show kradną historie dokumentalne. Końcówka sugeruje, że wizyta księdza wpłynęła pozytywnie na rodzinne relacje, ale wypada to dość naiwnie. Trudno uwierzyć, by pogłębiające się latami konflikty była w stanie zażegnać jedna rozmowa. Sam koncept, by to postać fikcyjnego księdza opowiadała prezentowane historie, nie jest zły, ale jako materiał na serial, a nie 1,5-godzinny film. Potrzeba znacznie więcej czasu ekranowego, by zapoznać widzów z bohaterami, oraz by zmienić ich sposób myślenia i postępowania. Twórcy zdają się chcieć "mieć ciastko i zjeść ciasto", tzn. opowiedzieć fabułę, jak i zaprezentować dokument, przez co ani fabuła nie działa, ani dokument nie wybrzmiewa tak dobrze, jak mógłby. Życie rodzinne bohaterów jest ciekawym wątkiem, który z braku czasu zostaje nagle urwany, a jednocześnie niepotrzebnie przysłania to, co w "Powołanym" jest najistotniejsze – opowieści o nawróceniach. Myślę, że ta koncepcja mogłaby się udać, ale tylko wtedy, gdyby część fabularna została potraktowana wyłącznie jako tło. Pozwoliłoby to skupić się na osobie księdza, na jego wspomnieniach i refleksjach. A to prowadzi mnie do drugiego i najważniejszego problemu filmu.

"Powołany" nie jest o powołanym. I tyczy się to zarówno części fabularnej, jak i dokumentalnej. W części fabularnej uwaga widza skupiona jest na przedstawionej rodzinie i zachodzących w niej interakcjach. Ksiądz jest "tylko" księdzem, nie ma imienia, nie poznajemy jego przeszłości ani okoliczności, w których zdecydował się wstąpić do seminarium. Nie dowiadujemy się niczego o nim jako o osobie; jak lubi spędzać wolny czas, jakie są jego relacje z własną rodziną, w jaki sposób radzi sobie z samotnością. Na Boga! – wykrzykną nawet ateiści – ksiądz nie jest tylko księdzem! Jest człowiekiem pełnym ludzkich pragnień, obaw, wątpliwości, wzruszeń. Ma wspomnienia i plany na przyszłość. Jak widz ma identyfikować się z bohaterem, którego nie ma szansy poznać? Jak ma mu kibicować, współczuć, jak go podziwiać? Taki bohater nie budzi żadnego zaciekawienia, widz za nim nie podąży, bo nie jest on osią opowieści. Nie ma w nim tego, czego szuka każdy odbiorca – autentycznych emocji. "KlerWojciecha Smarzowskiego miał tę przewagę, że obok przestawienia całego środowiska duchowieństwa jako pijaków i złodziei opowiadał widzom historie ludzi, kilku konkretnych księży. W "Powołanym" tego brakuje, bo ksiądz NIE JEST głównym bohaterem filmu. Jeśli "Powołany" miał być odpowiedzią na "Kler", zupełnie to nie wybrzmiało. 
 
Część dokumentalna idzie za ciosem i jeszcze bardziej marginalizuje rolę księży na ekranie. Jako widzowie poznajemy ludzi, którzy nawrócili się na wiarę, opowiadają nam historię swojego życia i wydarzenia, które na nawrócenie wpłynęły. Na drodze (prawie) każdego z nich stanął ksiądz i narracja sugeruje, że właśnie to spotkanie doprowadziło ich do Boga. Tymczasem o księżach, którzy odegrali tak ważną rolę w życiu bohaterów dokumentu, także nie dowiadujemy się dosłownie nic. W niektórych opowieści nie widać nawet ich twarzy. Zgaduję, że mógł to być zabieg celowy. Ten sposób przedstawienia księży wpisuje się w światopogląd katolicki. Wszak to nie ksiądz działał, lecz Duch Święty. Ksiądz jest jedynie pośrednikiem, a pośrednik nie musi (może nawet nie powinien) stać w blasku jupiterów. I jeśli takie było założenie twórców, to efekt ten został osiągnięty. Ale przez to widz zupełnie traci z oczu tytułowych powołanych.

Jeśli chodzi o część dokumentalną, podobała mi się i jest właśnie tym, czym cały film się broni. Historie są ciekawe, pięknie nakręcone, a muzyka robi doskonałą robotę. Dzięki temu całość jest ładna wizualnie i zwyczajnie dobrze się to ogląda. Wypowiedzi występujących rzeczywiście bywają drętwe, ale trzeba mieć na uwadze, że są to ludzie bez doświadczenia w występowaniu przed kamerą. Nie jest to zresztą wadą, ponieważ wypadają się przez to szczerze i autentycznie. I nawet w oderwaniu od religijnego mistycyzmu ciężko nie wczuć się w ich historie, nie empatyzować z nimi. Dotknęło ich bowiem to, z czym każdy na jakimś etapie życia może się identyfikować – poczucie utraty sensu, niespełnione marzenia, osobiste tragedie, złe decyzje, strach przed śmiercią. "Powołany" to opowieść o ludziach, którzy, mimo wcześniejszych trudnych przeżyć, odnaleźli w życiu spokój, szczęście i spełnienie. I z oglądania ich historii miałam autentyczna przyjemność.

Dlaczego, miło całej gamy pozytywnych emocji, "Powołany" wywołał tyleż negatywnych? Otóż film zdaje się snuć narrację, zgodnie z którą tylko życie religijne może dać owo szczęście i spełnienie. Życie bez relacji z Bogiem jest płytkie, pozbawione prawdziwej miłości, sensu i znaczenia. Takie postawienie sprawy jest powszechne w filmach chrześcijańskich (np. "Bóg nie umarł") i budzi uzasadniony sprzeciw jako butne i pozbawione autorefleksji roszczenie sobie prawa i kompetencji do oceny życia innego człowieka. Budowanie takiej narracji może budzić negatywne emocje, ale…
 
I tu pobawię się w adwokatkę Ducha Świętego, bo zamierzam dowodzić, że "Powołany" wcale tego nie robi. Nie tylko nie przedstawia świeckiego życia jako gorszego (przykład szczęśliwego cywilnego małżeństwa), ale i potrafi ukazać życie religijne z jego wadami (silny lęk przed piekłem u mamy Arka i Wery). W przeciwieństwie do wspomnianego "Bóg nie umarł" "Powołany" nie próbuje wciskać widzom swojej wizji świata, a jedynie opowiedzieć historię tych konkretnych ludzi, którzy właśnie w wierze odnaleźli swoje spełnienie. I dopóki film nie próbuje arbitralnie rozciągać ich przeżyć na ogół społeczeństwa, nie widzę w tym nic złego. Niemniej rozumiem, że część widzów mogła odnieść takie wrażenie, bo wpisuje się w to pewien utrwalony schemat filmów chrześcijańskich.

Czy "Powołany" przekonał mnie do tego, że w życie tych osób interweniował Duch Święty? No nie. Opowiedziane historie wzruszyły mnie, wywołały uśmiech, ale nie dostrzegam w nich nic nadprzyrodzonego. Jest to zupełnie naturalne, że człowiek dotknięty tragedią czy niepowodzeniami życiowymi będzie szukał pocieszenia i źródła siły w religii. Szanuję każdego, kto widzi w tym interwencję sił wyższych, choć sama nie dostrzegam dla nich miejsca. Całe szczęście zresztą, bo w przeciwnym razie włos musiałby jeżyć mi się na głowie na myśl, że jakiś ksiądz mógłby kiedyś odprawić mszę w intencji mojego małżeństwa.

Podsumowując, czy moim zdaniem osoba świecka wyciągnie z filmu coś wartościowego? Zdecydowanie tak. W rzeczywistości, w której żyjemy, potrzebny był obraz, który przypomni, że katolicyzm to nie tylko polityka i przestępczość pedofilii, ale też wartościowy element życia wielu ludzi. Nie trzeba w to wierzyć, nie trzeba się z tym zgadzać i warto pamiętać, że dawka sceptycyzmu w życiu jest potrzebna. Ale jednocześnie należy szanować perspektywę ludzi, dla których religia jest ważna. Zwłaszcza, że – co pokazuje "Powołany" – ma ona potencjał do zmieniania życia na lepsze.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones