Recenzja filmu

Prawdziwe historie (1986)
David Byrne
John Goodman
Tito Larriva

90 minut na kwasie

Przy pomocy cichego, nieśmiałego humoru, dystansu oraz prostych środków wyrazu udało mu się uchwycić ducha prowincjonalnej rzeczywistości, będącej odbiciem narodu, jak również szeroko pojętej
David Byrne to taki człowiek. Przynajmniej tak głosi wersja oficjalna. Z zawodu jest muzykiem, to znaczy zarabia na życie, tworząc i wydając albumy z dźwiękami. Na początku drogi zawodowej robił to z grupą znajomych w zespole o nazwie Talking Heads. Po latach zajął się twórczością solową oraz różnego rodzaju kolaboracjami, chociażby z innym człowiekiem znanym jako Brian Eno. Pewnego razu David Byrne przeprowadził wywiad z samym sobą. Było to na początku lat 80. Podczas tej rozmowy padło pytanie, czy chciałby pojawić się kiedyś w filmie tak jak Prince, Sting czy David Bowie. Odpowiedź Byrne'a brzmiała wówczas "Tylko wtedy, gdy będzie to absolutnie konieczne". A następnie dodał: "Chciałbym pokazać ludziom filmy w mojej głowie". Moment ten najwyraźniej nadszedł w roku 1986. Wtedy to światło dzienne ujrzał pełnometrażowy obraz zatytułowany "Prawdziwe historie". W tym samym roku wydany został także album Talking Heads o tym samym tytule. Czy zatem David Byrne miał coś ważnego do powiedzenia? Czy film w jego głowie jest wart obejrzenia?

"Prawdziwe historie" to projekt oparty, jak sama nazwa wskazuje, na prawdziwych historiach, które pochodzą z tabloidów. Film ten trudno jakoś zaszufladkować. Z pozoru jest to zwykła produkcja fabularna. Posiada jednak wiele fragmentów śpiewanych. Nie jest jednak musicalem, ponieważ nie nie zawiera sekwencji tanecznych. Film muzyczny to określenie, które w tym przypadku idealnie się sprawdza. Funkcjonuje także jako komedia, ale jest to mylące, gdyż rozbawienie widza nie jest jego głównym celem. O wiele lepiej pasuje tu termin satyra. Produkcja posiada ramy fabularne. Oto pewien bohater, w tej roli sam David Byrne, przybywa do wymyślonego miasteczka Virgil w Teksasie, by być świadkiem obchodów 150-lecia uzyskania niepodległości przez ten stan. Na miejscu spotyka szeroką paletę oryginalnych postaci, które wprowadzają go w swój świat. Byrne jest tu zatem narratorem, który pełni dla widza funkcję swoistego przewodnika.

Nie ukrywam, że jestem fanem Davida Byrne'a i jego twórczości. Większość jego dzieł trafia w mój gust. Muszę jednak uczciwie przyznać, że "Prawdziwe historie", mimo że bardzo sympatyczne, nie dostarczyły mi tyle rozrywki i przyjemności, ile można by się spodziewać po produkcji wyreżyserowanej przez samego artystę. Nie twierdzę, że jest to obraz słaby lub niezasługujący na uwagę. Jest po prostu zbyt "normalny". W sumie to może jego zaleta i taki miał być. Byrne, wbrew temu, co mogą sugerować jego niektóre piosenki oraz pewne niezręczne zachowania, jest w zasadzie normalnym facetem. To na pewno nietuzinkowy artysta, który żyje w swoim świecie, ma oryginalne spojrzenie na rzeczywistość i bardzo kreatywny umysł, lecz zawsze miałem wrażenie, że "Prawdziwe historie" (zarówno film, jak i album) powstały już po okresie największej jego płodności. Muzyka obecna w filmie jest miła w odbiorze, niektóre kawałki od razu wpadają w ucho. Brakuje w nich jednak jakiegoś elementu zaskoczenia czy też szaleństwa i ryzyka. Są, krótko mówiąc, bezpieczne. Jedynie "People Like Us" wyróżnia się dla mnie czymś więcej, jakąś nienazwaną nutą nostalgii wtłoczoną w rytmiczną formę.

Byrne zawsze unikał wielkich słów. Nie mówił o miłości, przyjaźni, sprawiedliwości, zazdrości czy śmierci. Wolał śpiewać o papierze, drzewach, zwierzętach, domach czy mapach. Jednakże w tekstach swych przemycał jakieś wartości. Poprzez trafne, małe obserwacje podkreślał rzeczy ważne. Kwestie takie jak skromność, tradycja, ciężka praca, drobne momenty, które nadają życiu smaku i sensu. Nie inaczej jest z kinowymi "Prawdziwymi historiami". Ukazują one realia życia na poboczu wielkiego świata, z dala od reflektorów i blichtru. Jest to świat zwykłych ludzi, którzy nie potrzebują do szczęścia wiele. Wystarczy satysfakcjonująca praca, dobre jedzenie i co najważniejsze ktoś bliski u boku. I chociaż nieraz trudno znaleźć taką osobę, to nie tracą oni nadziei na spełnienie tej wizji. Są prostolinijni i szczerzy w swym optymizmie. Są obrazem Ameryki. I takie zdaje się, założenie przyświecało Byrne'owi w trakcie realizacji filmu. Przy pomocy cichego, nieśmiałego humoru, dystansu oraz prostych środków wyrazu udało mu się uchwycić ducha prowincjonalnej rzeczywistości, będącej odbiciem narodu, jak również szeroko pojętej człowieczej natury.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones