Recenzja wyd. DVD filmu

Raid (2011)
Gareth Evans
Iko Uwais
Joe Taslim

„Wielka draka w małym...wieżowcu”

Warto czasem odejść od pompowanych zielonym papierem głośnych produkcji z wielkimi nazwiskami w obsadzie i skierować się ku orientalnemu nurtowi. Kino azjatyckie bowiem ma między innymi to do
Warto czasem odejść od pompowanych zielonym papierem głośnych produkcji z wielkimi nazwiskami w obsadzie i skierować się ku orientalnemu nurtowi. Kino azjatyckie bowiem ma między innymi to do siebie, iż zazwyczaj ukazuje przemoc bez żadnych ogródek, co w kinie popularnym jest nie do pomyślenia (za niechlubnym wyjątkiem produkcji typu "Piła"). Filmy takie jak "Oldboy" czy "Pan/i Zemsta" to zaledwie pierwsze z brzegu przykłady dosadnego przedstawienia ekranowej brutalności, nie będącej jednak wartością samą w sobie, a zaledwie środkiem do komunikacji ważniejszych treści. Wspomniany brak zahamowań względem scen przepełnionych przemocą jest o tyle istotny, iż film "Raid" to istny festiwal kolejnych scen "mordoklepki", podanych w szalenie smakowity sposób, o czym szerzej za chwil parę.

Azjatycka produkcja pod groźnie brzmiącym tytułem "Raid" ukazuje nam historię antyterrorystycznej jednostki SWAT, której to twardzi jak skała członkowie mają za zadanie zinfiltrować wielopiętrowy budynek będący siedzibą kartelu narkotykowego. Cel misji – pojmanie bossa szajki. Środki do wykorzystania – wszelkie dostępne. Gdy jednak okazuje się, iż stróże prawa wpadli w sam środek zasadzki, drogę do najwyższego piętra będą musieli utorować sobie seriami z niestygnących karabinów oraz rozgrzanymi do czerwoności pięściami...

W pierwszej kolejności należałoby zganić dystrybutora za bezsensowne przedstawienie "Raidu" jako "Wejścia smoka" nowej generacji, co też sugeruje oficjalny polski opis azjatyckiej produkcji. Pierwszy wymieniony film to potężna dawka niczym nieskrępowanej adrenaliny podanej dożylnie spragnionemu porządnej ekranowej sensacji widzowi, w niczym nie przypominająca klasyka z wielkim (nie dosłownie, oczywiście) Brucem Lee. W "Raidzie" przemoc ukazana została bez pardonu, główny bohater bez skrupułów wykonuje taniec śmierci z ostrzami w garści, zatapiając je w ciepłych od ściekającej krwi gardzielach kolejnych adwersarzy. Komandosi nie ograniczają się jednak tylko do broni białej, w początkowych scenach prowadząc zajadłą wymianę ognia między sąsiadującymi kondygnacjami budynku, by potem zamienić wysłużone karabiny na na własne wytrenowane i niezawodne kończyny.

Montaż filmu to jedna z jego największych zalet. Reżyser serwuje nam kolejne zabiegi odcinające "Raid" od typowych przedstawicieli kina sensacyjnego. Gdzie indziej bowiem odnajdziemy tak mało ostatnimi czasy popularne wydłużone sekwencje bez żadnych pomniejszych cięć (protagonista walczy z następującymi po sobie falami oprychów)? Podobny motyw obecny był w paroletnim "Ong Bak" i stanowił on bodajże najlepszy moment z tamtej produkcji. Ze świecą również szukać w innych filmach akcji zabaw z kamerą/ujęciami uskutecznianych z tak ogromną częstotliwością. Oko obiektywu co rusz zmienia swe pozycje, raz ukazując akcję z wylotu lufy, innym razem lokując się przy suficie, przedstawiając przekrój pokoju widziany z przysłowiowego "lotu ptaka".

Poza ciekawymi ujęciami, również sam dynamizm starć i różnorakich potyczek miażdży i wbija kinomana w fotel. Czytelne sceny walk z rozbudowanymi kombinacjami kolejnych ciosów uchwyconymi bez żadnych przestojów czy wspomniana wcześniej wymiana ognia między osaczonymi funkcjonariuszami a przeważającym liczebnie wrogiem (odbywająca się w mroku klatki schodowej rozświetlanej wystrzałami z broni) to dobry wykład od azjatyckich sąsiadów dla amerykańskich twórców na temat kręcenia efektownych scen akcji. Bez nachalnej obecności sztucznych komputerowych efektów, za to z dużą dozą realizmu i dobrą choreografią starć.

Na szczęście dla widza, "Raid" nie samą akcją stoi, chociaż niezaprzeczalnie jest to największy atut produkcji. Tło fabularne stanowiące podkład dla azjatyckiego teledysku obfituje w parę wątków (brat, korupcja w szeregach oddziału) rozwijanych na tyle zręcznie, iż film nie stanowi ledwie kolektywu następujących po sobie bez większego ładu i składu scen, ale opowiada niejako przy okazji dość sensowną, aczkolwiek niezbyt odkrywczą, historię. W przypadku "Raidu" nie doświadczymy np. żenujących skrótów myślowych i naiwnych rozwiązań w stylu francuskiej "13 Dzielnicy" (który to film również nastawiony był na efektowny przekaz, w tamtym wypadku skupiając się na parkourowych wyczynach), co również ukazuje kolejną zaletę obrazów rodem z Azji - unikanie papierowych historyjek wywołujących uśmiech politowania.

Przyczepić się jedynie można do słabego nakreślenia głównych charakterów grających pierwsze skrzypce w "Raidzie". Brakuje mocnych dialogów pomiędzy członkami oddziału, wyrazistych osobowości... Cieszy jedynie fakt, iż protagoniści nie zawsze kroczą ścieżką honoru (patrz: walka dwóch na jednego), co dodaje im nieco autentyczności i ludzkiego wymiaru. Ze względu jednak na konwencję filmu (kopane kino akcji potraktowane na poważnie), wspomniana wada nie jest szczególnie dużym minusem "Raidu".

Podsumowując, "Raid" jest filmem godnym polecenia osobom, które: a) szukają porządnej produkcji oferującej nieustanna akcję już od pierwszego kwadransa i b) nie mają awersji na kino azjatyckie i/lub kopano-strzelane. Jeśli widz spełnia powyższe kryteria, "Raid" winien zapewnić mu wypełniony dynamizmem, przemocą i efektownym montażem seans. Reszta niech trzyma się od tej produkcji z daleka.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po pierwszych zapowiedziach "The Raid" byłem niezwykle podekscytowany nową produkcją mało znanego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones