Recenzja filmu

Serenity (2005)
Joss Whedon
Nathan Fillion
Gina Torres

Glaufest

Lubię serial "Firefly" – za sympatyczny pomysł na reanimację klimatu dzikiego zachodu, za zgrabnie skonstruowanych bohaterów, zabawne dialogi, Summer Glau, no i co najważniejsze: za to, że całość
Lubię serial "Firefly" – za sympatyczny pomysł na reanimację klimatu dzikiego zachodu, za zgrabnie skonstruowanych bohaterów, zabawne dialogi, Summer Glau, no i co najważniejsze: za to, że całość trwała dość krótko, aby nie spotkało jej to, co inne niezłe seriale, które miały pecha doczekać się zbyt wielu sezonów. W moim osobistym rankingu najdłużej wytrzymał "House", który definitywnie zszedł na psy dopiero w połowie piątego sezonu, wyjątkiem od reguły był z kolei "M*A*S*H", niezależnie od serii pozostając produktem udanym. "Firefly" ze swoimi 14 odcinkami prezentuje się raczej skromnie, ale za to dobrze – wyprani z pomysłów scenarzyści nie zdążyli skopać serialu.

Akcja "Serenity" ma miejsce po wydarzeniach z serialu – dobra nowina jest taka, że jeśli nie oglądało się telewizyjnych przygód kosmicznych kowbojów, to i tak da się pojąć, o co w "Serenity" chodzi… Ale mimo to lepiej zacząć od serii telewizyjnej.

Dla porządku: na ekranie śledzimy przygody załogi prywatnego statku kosmicznego klasy firefly, noszącego wdzięczne imię "Serenity" – to przy okazji wyjaśnia sprawę z tytułami filmu i serialu. Kapitan jest byłym żołnierzem strony, która przegrała ostatnią wojnę, załogę stanowią: jego towarzyszka broni, będąca pierwszym oficerem; jej mąż – pilot; mięśniak, nie spokrewniony z Baldwinami, a cierpiący tylko na przypadkową zbieżność nazwisk; blondwłosa, żeńska wersja startrekowego Scotty’ego; kurtyzana, niespełniona miłość kapitana; nieco tajemniczy duszpasterz; pochodzący z wyższych sfer lekarz Simon Tam, który z braku wyboru został medykiem pokładowym; oraz Glau – występująca w roli siostry medyka.

Fabuła filmu faworyzuje rodzeństwo Tamów – to na nich poluje miejscowe Imperium Zła, reszta załogi w gruncie rzeczy wplątuje się w intrygę z poczucia solidarności. Kłopoty z prawem zaczęły się wtedy, gdy River Tam okazała się genialnym dzieckiem – natychmiast została zabrana do "specjalnej" szkoły. Tam wielokrotnie wyprano jej mózg, rozwinięto zdolności telepatyczne i zdewastowano osobowość. Z niewoli odbił ją braciszek, co zaowocowało zmianą statusu społecznego (na zbiegów, poszukiwanych żywych lub martwych), a w końcu zaokrętowaniem się na "Serenity", której kapitan nie darzy przedstawicieli prawa zbyt wielkim respektem. River, jak na autystycznego geniusza przystało, co rusz zadziwiała czymś widza, w filmie z kolei dowiadujemy się, że jako telepatka zna największe tajemnice miejscowego złego imperium – a to oznacza, że teraz polowanie zacznie się na serio. Nie chciałbym więcej pisać o fabule, bo jest na tyle sensownie skonstruowana, że poznawanie jej na ekranie sprawia przyjemność.

Efekty specjalne, dźwięk, gra aktorska, plany zdjęciowe – wszystko trzyma poziom dostatecznie dobry, żeby się tego nie czepiać. Za to chciałbym się przyczepić jednego drobiazgu: scen w kosmosie. Oglądałem wszystkie "Gwiezdne wojny", najróżniejsze epizody "Star Treka", nawet takie cudo jak "Wing Commander" – i ze wszystkich tych obrazów wyciągnąłem jedną, ważną naukę. Otóż w kosmosie nie ma nic, a to nic nazywamy próżnią. W tej właśnie próżni nie ma powietrza, które tłumiłoby dźwięki – dlatego każdy wystrzał działa laserowego, każda salwa z fazerów i uderzenie w pole siłowe, że o odgłosie silników nie wspomnę... W każdym razie, wszystkie te odgłosy doskonale słychać. W przypadku zarówno "Serenity" jak i "Firefly", podczas scen kosmicznych miałem wrażenie, że nawaliły mi głośniki. Okazuje się, że laicy w sprawach kosmicznych z jakiegoś powodu wierzą, że dźwięk nie może rozchodzić się bez powietrza! Straszne niedopatrzenie ze strony twórców, powinny brać przykład z mądrzejszych i doświadczonych filmowców, którzy stworzyli kanon s-f i bez wątpienia znają elementarne prawa fizyki.

Mówiąc nieco poważniej – "Serenity" jest takim filmem, którego nie potrafię się porządnie przyczepić. Nie jest to arcydzieło, ale na pewno kawał dobrego, celuloidowego rzemiosła. Historia jest na tyle ciekawa, że nie ziewałem, wykonanie trzyma właściwy poziom, a akcja szybkie tempo, całość jest okraszona sympatycznym poczuciem humoru... Nawet to, co dla mnie najważniejsze, czyli zawartość Glau w produkcie, jest satysfakcjonująca. Cóż, skoro Summer była jedynym powodem, dla którego przebrnąłem przez obrazę dla mojego intelektu, jaką okazały się "Kroniki Sary Connor", jasne jest, że wiele mógłbym wybaczyć każdej produkcji, która dostatecznie mocno skupia się na pokazywaniu Glau. Powodem mojej sympatii dla niej nie są jej talenty aktorskie, nie jest jej uroda, brzmienie głosu, nie chodzi nawet o to, że oglądając bosonogą Summer odkryłem, że prawdopodobnie mam fetysz na punkcie kobiecych stóp. Uwielbiam ją za to, że kiedy się uśmiecha, wygląda zupełnie jak mogwai Gizmo z "Gremlins". Zatem jedynym moim zażaleniem do "Serenity" (i każdego innego filmu i serialu z Glau) jest to, że odgrywana przez Summer bohaterka zbyt rzadko się uśmiecha.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dla miłośników fantastycznych seriali Joss Whedon to już postać kultowa. Ten niepozorny z wyglądu... czytaj więcej
Dominik Kubacki

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones