Recenzja filmu

Stażyści (2013)
Shawn Levy
Vince Vaughn
Owen Wilson

Polowanie na etat

Owen Wilson i Vince Vaughn napędzają komediową karuzelę i podobnie jak w "Polowaniu na druhny" bazują na kumpelskiej chemii. Nawet największe banały, wezwania do walki o lepsze jutro i
"Stażyści" to prawie dwugodzinna reklamówka – dokładnie taka, jaką powinna mieć w swoim portfolio każda korporacja z sześćdziesięcioma milionami dolarów na drobne wydatki. Co zaskakujące, jest to również przyzwoity film, w którym ciężki marketingowy rdzeń pokryty został warstwą humoru i komediowego ciepełka. Recz dotyczy firmy Google. Jeśli wierzyć scenarzystom – instytucji będącej szczytowym osiągnięciem myśli humanistycznej XXI wieku.

Gigantycznych rozmiarów siedzibę firmy zwiedzamy razem z Billem i Nickiem – wyrzuconymi na bruk handlowcami, facetami pamiętającymi czasy świetności telefonów z tarczą i pieszej akwizycji. Zdesperowani i pozbawieni grosza przy duszy bohaterowie zapisują się na staż w Google'u. Tam, oprócz darmowych obiadów, salonów spa i kolorowych czapeczek, czeka na nich życiowe wyzwanie: dostosowanie się do cyfrowych czasów, a także wydarcie etatów młodym i ambitnym okularnikom o mózgach zsynchronizowanych z globalną siecią.

Punkt wyjścia wydaje się kuriozalny, jednak bronią go decyzje obsadowe. Jeśli istnieją w Ameryce faceci, którzy nie potrafią obsłużyć poczty elektronicznej, drapią się po głowach, słysząc słowo "Chrome" i próbują przemawiać do kamerki internetowej, to na pewno mają twarze Owena Wilsona i Vince'a Vaughna. Ten pierwszy wygląda jak po odwyku: zapadłe policzki, włosy w kolorze siana, niepokojące, rozedrgane spojrzenie. Drugi nie traci wdzięku jowialnego wujka-podrywacza i zachowuje dobrą minę nawet podczas najgorszej gry. Obaj napędzają komediową karuzelę i podobnie jak w "Polowaniu na druhny" bazują na kumpelskiej chemii. Nawet największe banały, wezwania do walki o lepsze jutro i artykułowane bez żenady zapewnienia o wzajemnej przyjaźni przełyka się podczas seansu bez trudu.

Momentów, w których nasza ręka lądować będzie na czole, nie ma znowu tak wielu. Shawn Levy to zdolny reżyser, ma też smykałkę do kina gatunków. Pełno w jego filmie udanych gagów i żartów sytuacyjnych. Świetna jest sekwencja na meczu Quidditcha, niezłym pomysłem na komediowe interludium jest ciągłe wspominanie bohaterki "Flashdance", fantastycznie poprowadzony został Max Minghella w roli czarnego charakteru. Twórcy podążają wydeptanym traktem, finał ani punkty węzłowe tej historii nikogo raczej nie zaskoczą, a jedyne zdziwienie powodowane jest skromnymi rozmiarami google'owskiego call-center. To jednak niewielki zarzut w stosunku do filmu, w którym wyznacznikiem klasy statusu towarzyskiego jest stara, dobra i "analogowa" odporność na promile.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones