Recenzja filmu

Supernova 2012 (2009)
Anthony Fankhauser
Brian Krause

Arcydzieło kina klasy Ż

"2012", mimo tego że był słaby, odniósł wielki sukces kasowy. Ale czemu się dziwić? Współczesna publiczność żądna jest albo szybkiej i wartkiej akcji, albo głębi psychologicznej, albo po prostu
"2012", mimo tego że był słaby, odniósł wielki sukces kasowy. Ale czemu się dziwić? Współczesna publiczność żądna jest albo szybkiej i wartkiej akcji, albo głębi psychologicznej, albo po prostu wielkich, efekciarskich katastrof, najlepiej ogarniających świat cały. A przynajmniej Amerykę. A najlepiej jak wszystkie te trzy punkty znajdą się w jednym filmie. I w zasadzie "2012: Supernova" jeden punkt spełnia. Jest katastrofą na skalę globalną.

Scenariusz to prawdziwe arcydzieło. Jak na klasę Ż oczywiście. Jakiż geniusz przelewał swoje myśli na papier? Mamy niejakiego Kelvina (Brian Krause, a pomyśleć że występował i w poważniejszych filmach i serialach...), profesora, jako tako z astronomią obeznanego, przynajmniej według założeń scenarzystów. I ów Kelvin odkrywa, że gdzieś daleko, daleko w przestworzach kosmicznych wybucha supernova i wysyła promień świetlny anihilujący wszystko, co znajdzie się na drodze jej podróży. A to jest naprawdę ciekawe zjawisko fizyczne. Bo po pierwsze: skąd wiadomo, że gwiazda w ogóle powstała? Byle gimnazjalista wie, że nic szybciej od światła nie jest w stanie podróżować, ergo, w wypadku takiego wybuchu pierwszym, co byśmy doświadczyli byłby właśnie błysk światła. Po drugie (i przy pominięciu punktu pierwszego): jeślibyśmy wiedzieli o nadchodzącej eksterminacji już w chwili wybuchu, to na ochronę planety mielibyśmy co najmniej kilkadziesiąt lat. A tak naprawdę dużo, dużo więcej. Bliżej Ziemi supernowa powstać po prostu nie może. I wreszcie po trzecie: tylko istny geniusz mógł wymyślić, że to nie żadne promieniowanie czy coś innego, tylko właśnie światło zniszczy nam miejsce zamieszkania. Ciekawe, w jaki sposób? Ma ktoś jakiś pomysł? Bo ja żadnego... ktoś musiał porządnie wagarować na lekcjach fizyki w szkole. Ale powróćmy, przynajmniej jeszcze na chwilę do jakże zajmującego skryptu. Po odkryciu nadchodzącego zniszczenia Kelvin w kilka dni ma uratować świat. Nie, nie sam. Aż tak dobrze nie ma. Łączy się wraz z elitą naukową całego świata, w ilości osób dwóch (tak, DWÓCH!), kogóż innego jak nie Rosjanina i Chinki. W zespół zarządzania kryzysowego, czy cokolwiek to jest, i mają zamiar powstrzymać totalny kataklizm za pomocą... Właśnie. Jeśli uważacie, że poprzednie trzy punkty to jest totalna ignorancja i niewiedza, to się zdziwicie. Otóż nie. Jest coś dziwniejszego i bardziej bezsensownego. Powstrzymują kataklizm za pomocą tarczy, stworzonej w górnych partiach atmosfery w wyniku szeregowego wybuchu głowic jądrowych. Nie śmiejcie się, proszę. Ja prawdę mówię...

Za co by teraz pochwalić to arcydzieło? Może zacznę od napięcia w filmie. Albo raczej jego totalnego, całkowitego braku. Twórcom udało się w sposób idealny, perfekcyjny wręcz pozbawić film jakichkolwiek szczątek emocji. Oglądając film stajemy się wróżbitami. Wiemy, co się za chwilę na ekranie stanie. Choć nie. Bo kiedy ta przewidywalność staje się już nie do zniesienia i razi do tego stopnia, że myślimy "teraz już na pewno nie stanie się to, będzie jakiś zwrot akcji", film nas zaskakuje. Brakiem zaskoczenia. Bo dzieje się dokładnie to, o czym myśleliśmy na początku. Prawdziwą perełeczką jest wpleciona w akcję intryga; ktoś sabotuje całe plany (nic to, że przecież chroni też i swój tyłek, jakby sukces odniósł to przecież i on by zginął). Tak. To jest właśnie ta osoba, o której myślicie od pierwszego spojrzenia "oho, coś tu śmierdzi, nie podoba mi się ta twarz". Ale nie powiem kto. Jeśli jednak film zdecydujecie się obejrzeć to będziecie mieli jeszcze trochę zabawy. W końcu fajnie jest wiedzieć o tym złym jeszcze przed głównym bohaterem, nie?

Co teraz pójdzie na tapetę? Niech będzie gra aktorska. Albo jej brak. Ja wiem, że to jest bardzo, bardzo, ale to bardzo niskobudżetowa produkcja, ale mimo wszystko aktorzy jakąś zapłatę otrzymują. A wyglądają jakby prowadzili działalność charytatywną, ba! Zostali do zagrania w tym filmie zmuszeni, zapewne jakimiś kompromitującymi taśmami. Cóż, jest kolejna kompromitująca rolka celuloidu przed którą powinni uciekać i się chować w najciemniejszych miejscach. Zero zaangażowania aktorów w grę, zero włożonego serca, zero mimiki i zmiany wyrazu twarzy. Z jednym drobnym wyjątkiem, ale to na końcu. Najarra Townsend jako córeczka Kelvina, Tina, uciekająca przed błyskawicami powinna biec sprintem, znaleźć jakąś kryjówkę (choć może i dobrze że tego nie robi, scenarzyści schowaliby ją jeszcze pod jakimś kilkunastometrowym metalowym słupem...). Nic bardziej mylnego. W filmie porusza się tanecznym, niemal łabędzim krokiem, powoli, spokojnie, statecznie. Emocje w widzach? Raczej u połowy śmiech, druga śpi już jakieś pół godziny.

A o czym już powoli kończąc... Racja, zapomniałem o największym przeboju całego filmu, wielkiego magnesu dla widzów. Efekty specjalne. Tego się nie opisze. To można obejrzeć, ale grozi to trwałymi urazami psychicznymi. Choć może to wydawać się niewiarygodne, prace zaliczeniowe studentów grafiki komputerowej na drugim roku wyglądają lepiej. Naprawdę!

Mockbuster. Dorwij jakąś superprodukcję, tanio wytwórz "coś podobnego", daj podobną nazwę i licz, że ktoś pomyli sale kinowe. Supernova jest idealnym przykładem takiego działania. Nie ma co, Anthony Fankhauser postarał się zastosować wszelkie ramy gatunkowe. I skutek odniósł. Zakopcie wszystkie kopie tego filmu na Marsie a ludzkość będzie wam wdzięczna. Kijem tego nie ruszy. Zero totalne.

Wróć! Zapomniałem o tym drobnym aktorskim wyjątku. Ten aktor grający rosyjskiego naukowca... Ja go chyba już widziałem. W ambitnych filmach pornograficznych. Istnieją takie. Znacznie lepsze niż... to coś. Niezależnie od tego po prostu w Supernovej cieszy oko. Nie można się nie uśmiechnąć nie patrząc na niego. Zwłaszcza jak "delektuje się ostatnim papierosem na Ziemi". Nie można się nie zaśmiać. Więc nie zero. Jedną gwiazdkę mogę dać...
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones