Recenzja filmu

Uliczny wojownik (1994)
Steven E. de Souza
Jean-Claude Van Damme
Raúl Juliá

Game Over

Oryginalny "Street Fighter" to klasyczna bijatyka, gdzie gracz wciela się w jedną z licznych postaci i rusza do boju z całą watahą barwnych przeciwników. Kultowy tytuł był w pierwszej połowie lat
Oryginalny "Street Fighter" to klasyczna bijatyka, gdzie gracz wciela się w jedną z licznych postaci i rusza do boju z całą watahą barwnych przeciwników. Kultowy tytuł był w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych prawdziwym objawieniem i przywłaszczył sobie serca potężnej rzeszy fanów. Przemysł filmowy wcześniej już sięgnął po grę komputerową w 1993 roku, gdy do kin wprowadzono "Super Mario Bros.". Pokaźny budżet i gwiazdy w obsadzie, a w tytule najgłośniejsza gra tamtych czasów, mimo to recenzje były miażdżące, a wynik kasowy porażająco niski. Najwyraźniej jednak totalna klęska już po roku może odejść w zapomnienie, o czym świadczyć może zaledwie o rok młodszy "Uliczny wojownik".

Pierwsze ekranizacje gier komputerowych miały jeden cel – jak najmniejszym kosztem zarobić na popularności tytułu wśród graczy. Nie szło o inspiracje, bo wtedy jeszcze nikt nie myślał o grach jako źródle pomysłów na fabułę. Wypadałoby więc zachować odrobinę wyrozumiałości dla filmowej adaptacji gry, w której chodzi tylko i wyłącznie o zmłócenie przeciwnika… Ale każda tolerancja ma swoje granice. "Uliczny wojownik", czyli fundament całego nurtu gier przenoszonych na srebrne ekrany, pokazał Hollywood, że to, co sprawdza się na komputerze czy konsoli, niekoniecznie uda się w kinie. Jak przyszłość pokaże, o lekcji tej zapomniano równie szybko jak o frekwencyjnej porażce "Super Mario Bros.". Fabryka Snów wydaje się szczególnie odporna na tak zwaną naukę na błędach. Ale nie o tym.

Z praktycznie nie istniejącej w grze fabuły, scenarzysta (i reżyser) Steven E. de Souza musiał zarysować historię nadającą się na film. W tym celu z pokaźnej galerii bohaterów wszystkich części "Street Fightera" wybrał ,co ciekawsze, wymieszał, dodał im trochę papierowych motywów i skłonił do licznych, brutalnych konfrontacji. W końcu to ekranizacja jednej wielkiej młócki. Efekt nie dorósł nawet do najniższych oczekiwań. De Souza do tego stopnia przesadził z mieszaniem, że niektórzy bohaterowie, bez żadnego logicznego uzasadnienia, zmienili front i zamiast – tak jak w grze – walczyć w imię dobra (lub zła), stają po przeciwnej stronie barykady. Niezgodności z grą w temacie postaci jest więcej. Fani w szczególności narzekali na przedstawienie niejakiego Victora Sagata, który w samej grze jest przerażający, a w filmie... żenująco zabawny.

Pomysł na fabułę de Souza jest dość prosty. Jedni są źli, drudzy są dobrzy. Źli chcą zapanować nad światem, dobrzy chcą im przeszkodzić. Chcący zapanować nad światem mają przewagę, ale to ci przeszkadzający zwyciężą. I tyle. Reżyser na szczęście nie udaje, że chodzi o coś więcej, czemu daje wyraz w kilku próbach pastiszowych. Niestety scenarzysta "Szklanej pułapki”, choć ma smykałkę do niezłego humoru akcji – w dialogach pojawia się kilka smaczków stylem nawiązujących do monologów Johna McClane’a – to już w parodii za grosz się nie odnajduje.

Filmowi nie pomagają międzynarodowa obsada, hołd dla gry w postaci znanych graczom rekwizytów, scenerii, czy charakteryzacji niektórych postaci, ani kilka dowcipnych akcentów. Nad "Ulicznym wojownikiem" wyraźnie góruje wszędobylska tandeta, spocony biceps Jean-Claude Van Damme'a i brak szacunku dla fanów tytułu – co zresztą niewiarygodnie kłóci się z faktem, że to właśnie oni są głównymi odbiorcami produkcji. Sam Van Damme kilka lat po premierze przyznał, że wstydzi się występu w tym filmie. No skoro sam Jean-Claude się wstydzi, to ja nie mam więcej pytań. Klęska.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z grą z serii Street Fighter po raz pierwszy zetknąłem się w 1993 jako posiadacz niezapomnianego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones