Recenzja filmu

Wieczór kuglarzy (1953)
Ingmar Bergman
Gunnar Björnstrand
Erik Strandmark

Kocham to życie!

Cyrk to od lat bardzo wdzięczny temat filmowy dla największych twórców. Wystarczy przypomnieć wybitny film "La Strada" Federico Felliniego czy świetny "Cyrk" Charlesa Chaplina. Stanowi on
Cyrk to od lat bardzo wdzięczny temat filmowy dla największych twórców. Wystarczy przypomnieć wybitny film "La Strada" Federico Felliniego czy świetny "Cyrk" Charlesa Chaplina. Stanowi on oczywiście temat poboczny, pewne tło do ukazania określonej wizji, opowiedzenia historii. Nie inaczej jest w przypadku pierwszego wielkiego filmu Ingmara Bergmana.

"Wieczór kuglarzy" to opowieść traktująca o wędrownej grupie cyrkowców. Na jej czele stoi Albert (Åke Grönberg), którego postać okaże się kluczowa dla znaczenia filmu. Jest on zmęczony wędrownym życiem, chciałby rzucić swoją pracę i ustatkować się. Tęskni za stabilizacją, której zaznał w przeszłości u boku swojej byłej żony. Albertowi towarzyszy trupa cyrkowa, wśród której wyróżnić możemy jego kochankę Annę (Harriet Andersson) oraz klauna Frosta (Anders Ek) i jego żonę Almę (Gudrun Brost). Wszystkie te postaci staną się bohaterami gorzkiej przypowieści o ludzkiej naturze i upokorzeniu, w której reżyser pochyla się nad losem człowieka. Człowieka, który stara się kochać, a nie nienawidzić, oraz stara się pozostać człowiekiem. Mimo wszystko.

Nikt nie oszczędza tu nikogo. Warto zwrócić uwagę, że praktycznie co drugie zdanie, wypowiadane przez bohaterów filmu, jest niczym cios. Możemy mieć wśród nich swoje sympatie i antypatie, lecz tak naprawdę mało kto jest tutaj bez winy. Bergman bardzo surowo i bezpośrednio rysuje obraz ludzkiej natury. Jednocześnie nie zapomina, podczas tej niezwykle gorzkiej obserwacji, o elementach słodyczy. Humorystyczne momenty stanowią zdrowy kontrast dla przygnębiającej całości. Przede wszystkim urzeka jednak scena, w której zrozpaczony Albert, po wielu dotkliwych upokorzeniach przyznaje, jak bardzo kocha życie. Wszystko to świadczy o dojrzałości reżysera, który nie zamierza wyłącznie biczować widza konkluzjami pełnymi goryczy, ale stara się zachować zdrową równowagę. Dzięki temu zabiegowi film nie tylko frapuje i smuci, ale momentami również bawi i wzrusza. Tak powstają wielkie dzieła. Brzmi to banalnie, lecz każdy powinien znaleźć w tym raczej smutnym filmie choć jedną scenę wartą uśmiechu.

Mało który twórca robi filmy tak bliskie człowiekowi, jego najskrytszym lękom i głębokim, niespełnionym pragnieniom. Nie inaczej jest w tym przypadku. Widz może utożsamiać się z Albertem, łącząc się z nim w bólu. Zapada w pamięć scena, w której wyżej wspomniany, bliski popełnienia samobójstwa, współczuje wszystkim ludziom. "Wszyscy jesteśmy biedni", rzecze. W tym momencie Bergman nie pierwszy i z pewnością nie ostatni raz w swojej karierze pochyla się nad losem człowieka. Równocześnie serwuje widzowi gorzką pigułkę, której nie sposób nie przełknąć. Wszystko dlatego, że śledząc film, odnajdujemy w sobie najgorsze cechy bohaterów. Któż z nas bowiem nie krzywdzi, nie upokarza? Któż z nas nigdy nie był powodem czyjegoś smutku? Któż z nas, niezależnie od intencji, jest czysty i bez winy? Wydawałoby się, że takie pytania stawia przed nami reżyser.
Współczując bohaterom, współczujemy sobie. Jednocześnie, kiedy patrzymy na nich z odrazą i przerażeniem, patrzymy również na siebie. To film o nas.

Aktorzy w tym filmie hipnotyzują. Piękna Harriet Andersson, która pełnię swoich nieprzeciętnych umiejętności aktorskich pokazała w późniejszym dziele Szweda "Jak w zwierciadle", już tutaj przyciąga uwagę. Åke Grönberg – filmowy Albert - stworzył niezapomnianą kreację. Szczególne wrażenie robi Anders Ek, który wcielił się w rolę klauna Frosta. Pojawia się na ekranie zaledwie kilka razy, lecz można powiedzieć, że wszystkie sceny z jego udziałem są kluczowe. Otwierająca film sekwencja na plaży jest niezwykle gorzką i zapadającą w pamięć. Niezapomniana jest także scena w przyczepie, kiedy to Albert wymierza broń w głowę klauna. Ostatnie słowa, wypowiadane przez Frosta, doskonale puentują dzieło Szweda. Mimika twarzy klauna jest niezwykle wymowna, wręcz przerysowana. Jest to oczywiście zamierzony zabieg, gdyż podobnie ma się wymowa samego filmu, jak i instytucja cyrku w swoim zamierzeniu. Bergman naciąga bowiem materiał filmowy do granic wytrzymałości. Poprzez kontrasty i nazbyt wyraziste nakreślenie ludzkich zachowań, prowokuje widza.

Wydaje się, że nieprzypadkowo w postać Alberta wcielił się aktor o sporych gabarytach. Jego stadium upokorzenia sukcesywnie pogłębiało się po kontaktach z kolejnymi postaciami. Czuł się zdradzony przez kochankę, niechciany przez byłą żonę, musiał znieść kpiny dyrektora teatru i ustąpić bezwzględnemu policjantowi. Czarę goryczy przepełniły szyderstwa człowieka, z którym zdradziła go kochanka. Kiedy stanęli do bójki, wydawać by się mogło, że Albert zetrze na proch znacznie mizerniejszego oponenta. Nic bardziej mylnego. W efekcie, zrozpaczony i upokorzony, gotów był odebrać sobie życie. Być może jest to przemyślany zabieg reżysera. W ten sposób rozwiewałby nasze wątpliwości, mówiąc: niezależnie od tego, jak jesteś wielki i silny – wobec wielkiego upokorzenia, jakie może cię spotkać w życiu, wobec wszystkich krzywd, jakich możesz doświadczyć – jesteś bezsilny jak dziecko. Myśl tę dopełniają w moich oczach ostatnie słowa Frosta.

Czy szwedzki reżyser, pośród wszystkich gorzkich konkluzji, zostawia nam jakiś promyk nadziei? Oczywiście jest to sprawa indywidualna każdego widza. Albert w pewnym momencie mówi, że kocha życie, a odrobinę wcześniej wyznaje Frostowi, że kocha ludzi, nie czuje do nich nienawiści. Natomiast wieńczące film słowa Frosta najwyraźniej nawiązują do matczynej miłości. Być może reżyser daje do zrozumienia, że to jest właśnie ten deficytowy towar, lekarstwo, antidotum. Być może bezwarunkowa miłość do drugiego człowieka jest źródłem wzajemnego szacunku, który z kolei wyklucza możliwość świadomego i okrutnego poniżenia, upokorzenia, czy krzywdzenia go. Ja tylko pytam. Niech każdy sam zdecyduje.

Należy wspomnieć także o poruszonym wątku drogi. Wraz z końcem filmu obserwujemy podobny obrazek do tego, który towarzyszy jego rozpoczęciu. Kuglarze podróżują, a wraz z nimi ich niespełnione nadzieje, wielkie rozczarowania i głębokie wewnętrzne rany. Obserwujemy żałosne próby zejścia z tej drogi, kończące się niepowodzeniem. Straszna to ścieżka, pokrętna i bolesna, lecz musimy iść. Biorąc przykład z Alberta, być może nam - widzom również uda się znaleźć coś pozytywnego na tej trudnej drodze życia, pośród okrucieństwa i upokorzeń, jakich możemy na niej doświadczyć.

Oczywiście łatwo rozpływać się w zachwytach i chwalić, pisząc o filmach takich twórców, jak Ingmar Bergman. Można więc powiedzieć, że recenzent poszedł na łatwiznę, w przeciwieństwie do reżysera. Oferuje on nam bowiem trudny do zaakceptowania, przez co niezwykle ważny film. Trzeba być człowiekiem nie tylko umiejącym współczuć, ale także świadomym swojej własnej hipokryzji i licznych ułomności, by z czystym sumieniem docenić wielkość tego dzieła.

To bodaj pierwszy film szwedzkiego reżysera, w którym za kamerą stanął Sven Nykvist. W ten sposób narodziła się wspaniała, wieloletnia współpraca Bergmana z tym znakomitym operatorem, która zaowocowała wieloma niezapomnianymi dziełami. Wystarczy wspomnieć "Źródło", "Jesienną sonatę", czy tzw. pionową trylogię, na którą składają się filmy "Jak w zwierciadle", "Goście Wieczerzy Pańskiej" oraz "Milczenie".

Podsumowując, jest to obraz przełomowy w karierze późniejszego twórcy "Persony", "Szeptów i krzyków" czy "Siódmej pieczęci". Sam Bergman przyznał później, że gdy nakręcił "Wieczór kuglarzy", wreszcie poczuł, iż udało mu się zrobić naprawdę dobry film. Według reżysera, w momencie powstania, było to najlepsze z jego dotychczasowych dzieł. Trudno o lepszą rekomendację.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones