Recenzja filmu

Za kilka dolarów więcej (1965)
Sergio Leone
Clint Eastwood
Lee Van Cleef

Leone wkracza do saloonu

Lata 60. są uznawane przez wielu jako najważniejsze lata w historii kina. To oczywiście kwestia podejścia do sprawy i punktu widzenia. Bez wątpienia jednak prawdą jest, że Sergio Leone, tworząc
"Za kilka dolarów więcej" jest drugą częścią tzw. dolarowej trylogii i dzisiaj uznawana jest za western kompletny. Nie znajdziecie tu sprawiedliwego i uczciwego szeryfa, który ogolony i czysty dba o spokój w mieście. Tutaj gwiazdy szeryfa są szare i zniszczone, a ich właściciele zapomnieli dlaczego je noszą - często wolą układać się z bandytami niż stać na straży prawa. Niestety wyznacznikiem w kinie Leone są jedynie banknoty, a za kilka dolarów więcej każdy zabije każdego. Historia jest stara jak świat - gra toczy się o furę pieniędzy, a dwaj obcy sobie i różniący się pod każdym względem rewolwerowcy zrobią wszystko aby zarobić na bezpieczną emeryturę.

Niezastąpiony Clint Eastwood jako Bezimienny Rewolwerowiec krąży od miasta do miasta jako łowca nagród. Nie znamy jego historii, jest ona tutaj zbędna. Jedynym motywem, którym kieruje się bohater są oczywiście pieniądze. W początkowych scenach przychodzi do baru i w swoim nonszalanckim stylu załatwia kwestię bandyty, wartego 2000$. Wyprzedza tym samym innego łowcę głów Pułkownika Mortimera, w którego rolę wcielił się Lee Van Cleef. Jest on również bezwzględnym typem, który chce zarobić. Od tej pory ich drogi się krzyżują i czy bezimienny chce czy nie chce musi połączyć siły z pułkownikiem, aby uporać się z szajką El Indio, którego głowa jest warta 10 000$. Rozpoczyna się toksyczny związek dwóch charakternych mężczyzn, których rewolwery wyrywają się do strzałów.

Wszystkie postacie w filmie są niezwykle wyraziste. Pomijając już dwóch głównych bohaterów, należy pochwalić chociażby Klausa Kinskiego za postać garbusa. Był w tej roli tak samo genialny, jak za kilka lat w życiowej kreacji w "Nosferatu wampir". Poza nim wszyscy członkowie gangu wypadli przekonująco. A w pamięci zapada również zabawna scena ze starym prorokiem, którego grał Joseph Egger, który pojawił się też w "Za garść dolarów".

Piękne krajobrazy, zakurzone budynki miast, niesamowita muzyka Ennio Morricone, tytoniowy dym z fajki Clinta Eastwooda, który czuć aż za ekranem i legendarne ponczo połatane po "Za garść dolarów" tworzą niepowtarzalny klimat, który sprawia, że film połyka widza w całości.

"Za kilka dolarów więcej" jest obrazem, o którym powiedziano już chyba wszystko. Sergio Leone pokazał światu, że w kinie wszystko się zmienia. On wraz z ekipą makaroniarzy zagra na nosie całemu Hollywoodowi i za marne grosze stworzy w Europie film, którego na Starym Kontynencie nikt inny by nie zrobił. Jego pomysł na western wbrew gustom ówczesnych amerykańskich krytyków zapisze się na grubych kartach historii gatunku jako wielki przełom. Panie i Panowie, czapki z głów, przed Wami film totalny.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dawno, dawno temu w Ameryce szeryf przypinał złotą gwiazdę, wychodził na spotkanie z bandytami,... czytaj więcej
To, co zrobił Sergio Leone dla gatunku, jakim jest western, można porównać do pierwszego lotu człowieka w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones