Recenzja filmu

Zakonnica (2018)
Corin Hardy
Demián Bichir
Taissa Farmiga

Avengers czas Valaka

Kleryk, uzdrowicielka i awanturnik wyruszają na wyprawę w głąb bezkresnych podziemi przedwiecznego klasztoru by powstrzymać wielkie zło. Czy uda im się pokonać ostatecznego bossa? Nie, to nie
Kleryk, uzdrowicielka i awanturnik wyruszają na wyprawę w głąb bezkresnych podziemi przedwiecznego klasztoru by powstrzymać wielkie zło. Czy uda im się pokonać ostatecznego bossa? Nie, to nie jest opis kolejnej gry RPG, bądź filmu z gatunku fantasy. To tylko recenzja filmu "Zakonnica" w reżyserii Corina Hardyego.

Tajemnica? Zagadka? Ukrycie przed widzem pewnych informacji i ujawnienie ich dopiero w wielkim finale? Po co to komu? Już pierwsze sceny "Zakonnicy" pokazują nam zło, jakie zalęgło się w prowincjonalnym rumuńskim klasztorze. Jest potężne, nic nie może się z nim równać i nic go nie powstrzyma... za wyjątkiem zamykanych na klucz drewnianych drzwi. Widać, to zawsze jest przeszkodą nie do przejścia dla potężnych demonów. W każdym razie pierwsze siły ekspedycyjne dobra zostają rozbite w proch. Musi interweniować centrum dowodzenia superbohaterów sam Watykan. Obładowani złotem biskupi muszą wybrać odpowiedniego człowieka do tego zadania specjalnego. Na szczęście pewien ksiądz-egzorcysta akurat "przechodził z tragarzami" przez Europę i jest do ich dyspozycji. Wyglądem i usposobieniem przypominający Indianę Jonesa, mający nawet podobny do niego kapelusz z pewnością sobie poradzi w tej trudnej misji. Nie pójdzie jednak do bram piekieł samotnie. Jak nakazuje logika, do pomocy dostanie doświadczoną siostrę zakonną, obytą w sprawach egzorcyzmów, zaznajomioną z terenem, do którego się udadzą i doskonale znającą język rumuński, co będzie zapewne przydatne w obcym kraju... albo nie, czekaj, przecież lepszym wyborem będzie kompletna nowicjuszka, która nie przyjęła jeszcze nawet ślubów zakonnych i z Rumunią ma tyle wspólnego co Polska Agencja Kosmiczna z lotami w kosmos. No co może pójść nie tak?

Po przybyciu na miejsce do drużyny dołącza łotrzyk/awanturnik Francuzo-Kanadyjczyk (tak, przypominam akcja dzieje się w Rumunii) i wspólnie wyruszają na podbój klasztornych podziemi. Jak każdy rumuński zamek (według Amerykanów) ma on wielkość, której nie powstydziłby się sam Vlad Drakula. Wyglądem również przypomina jego siedzibę. Ale przecież to nie średniowiecze, lecz połowa XX wieku. Jest już elektryczność. Potrzebna jest ona siostrom zakonnym do słuchania wieczorami radia, które oczywiście lubi się też czasem samo włączyć w środku nocy. Świetny i nowatorski zabieg. Chyba pierwszy raz widziałem coś tak oryginalnego w horrorze. Jak wspomniałem, mamy już elektryczność, ale czy klasztor oświetlają żarówki? Zapomnijcie! Co miałby wtedy do zdmuchiwania biedny demon? Wraz gaszącym wszechobecne świeczki powiewem wiatru mamy zarazem kolejny powiew oryginalnych metod straszenia...

Jak na porządny film fantasy horror przystało, główne zło znajduje się w najgłębszych podziemiach. Żeby do niego dotrzeć, należy wykonać misje poboczne znaleźć trochę informacji. Dlatego nasza nowicjuszka rozmawia z innymi zakonnicami, ksiądz zbiera informacje ze starych ksiąg, które leżały sobie luzem w głównej sali, otwarte akurat na stronie o demonie Valaku, a Francuzo-Kanadyjczyk walczy z zombie na pobliskim cmentarzu. Jak widać, wszystko układa się w logiczną całość i jest jak najbardziej normalne. W międzyczasie jeszcze u naszej nowicjuszki ujawniają się nadnaturalne zdolności i pojawiają się wizje gdzie iść i co należy zrobić. Easy mode uruchomiony.

Ale, ale, trochę za szybko idzie ta akcja, zwolnijmy nieco, bo film potrwa 40 minut, a przecież widzowie zapłacili za bilety na dłuższy seans. Zanim nastąpi wielki finał, dostaniemy jeszcze więcej gasnących świec, jeszcze więcej dziwnych i niepokojących szeptów, jeszcze więcej przemykających ukradkiem za plecami głównych bohaterów cieni i jeszcze więcej walk z zombie. Gratka dla wszystkich fanów horrorów. Właśnie za to widzowie zapłacili! Nie zabraknie też pierwszych starć z głównym "czarnym charakterem". Scena niczym w "Matriksie", gdzie Neo walczy z hordą agentów i w pewnym momencie odrzuca ich wszystkich na boki? Dlaczego nie?

Przejdźmy jednak do wielkiego finału. Bezpośrednie starcie z silniejszym wrogiem wydaje się dobrym pomysłem prawda? Jeszcze lepszym jest rozdzielenie się, by szybciej go znaleźć. Dobrze, że główni bohaterowie na to wpadli. Dzięki temu możemy podziwiać, jak są po kolei eliminowani. Nie mieli szans, przegrywają, koniec filmu. Jakimś cudem udaje im się jednak na końcu pokonać demona. W kulminacyjnym momencie muszę przyznać, że pomimo najszczerszych chęci, nie potrafiłem powstrzymać śmiechu. Scena ta za bardzo kojarzyła mi się z momentem "Zielonej mili",w którym "Dziki Bill" Wharton pluje na strażnika resztkami przeżutego właśnie ciastka.

Taki właśnie obraz wyrył się w mojej pamięci po obejrzeniu "Zakonnicy". Nie doświadczyłem podczas seansu niczego oryginalnego. Film był dla mnie bardziej śmieszny niż straszny. Raziła głupota głównych bohaterów i ich zachowań. Liniowa fabuła rodem z gier RPG polegała na podejściu w pewne miejsce, znalezieniu wymaganego przedmiotu i wtedy można przejść do kolejnej misji (następnej sceny). Formy strachu, jakie nam serwowano, były do bólu oklepane i sztampowe. Radio samo odpalające się w środku nocy, przemykający ukradkiem cień, potwór, którego widać tylko w lustrze, a po odwróceniu się w jego stronę nagle znika, wyskakująca nagle straszna twarz z dodatkiem głośnego dźwięku–to wszystko już było.

Bohaterowie i ich historie to niemal kopie postaci z innych horrorów bądź archetypów takich postaci. Ksiądz, któremu nie udał się w przeszłości egzorcyzm na małym dziecku i ma z tego powodu wyrzuty sumienia–jest. Niemal święta zakonnica, która wszystko co robi, robi dobrze–jest. Nieco zabawny i zakręcony gość, z którym widzowie mogą się identyfikować i który pokaże, co potrafi w wielkim finale–jest. Potężny demon, który pomimo wielu prób nie potrafi poradzić sobie ze zwykłymi ludźmi i ostatecznie zostaje przez nich pokonany–obecny. Uważam, że "Zakonnica" to zdecydowanie najsłabsza cześć wchodząca w skład uniwersum "Obecności". O ile w poprzednich częściach można było dostrzec klimat, tajemniczość i niekiedy oryginalne pomysły, tak osoba, która obejrzała w życiu więcej niż 10 horrorów, powinna z powodzeniem odgadnąć, jak od początku do końca będzie przebiegać akcja "Zakonnicy" i jak ona się zakończy. Bardzo zawiodłem się na tej produkcji, zwłaszcza, że oczekiwania były dość duże.

8/10 jako film fantasy,
8/10 jako film na podstawie gry RPG,
niestety twórcy uznali ten film za horror, a w tej kategorii nie mogę wystawić wyższej oceny niż 4/10.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
To było nieuniknione. Po swoim krótkim epizodzie w Obecności 2, a w efekcie masie materiałów filmowych na... czytaj więcej
Uniwersum "Obecności" jest, póki co, drugim po MCU, które sprzedało się szerokiej publice i zarabia na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones