Najpierw entuzjazmowałem się szykowanym do wydania filmem Cronenberga. Moja ekscytacja wzrosła, gdy publikę zaskoczono, że projekt firmowany jest imieniem Brandona – syna słynnego, choć mało
Najpierw entuzjazmowałem się szykowanym do wydania filmem Cronenberga. Moja ekscytacja wzrosła, gdy publikę zaskoczono, że projekt firmowany jest imieniem Brandona – syna słynnego, choć mało wziętego ostatnimi laty Davida. Aż do momentu projekcji, niewzruszony, przeświadczony byłem o nadchodzącym geniuszu młodego Cronenberga. "Antiviral" po trosze zawiódł moje oczekiwania. Czy zdolność kreacji nie jest zapisana w DNA?
Wiele wskazuje na to, że jest. Inwencji twórczej, mimo wszystko, nie brak Brandonowi. Jego debiutancki film to przynajmniej w jednej drugiej dzieło skrojone na miarę wczesnych obrazów Davida Cronenberga. Jednocześnie przepaść między ojcem a synem jest okazała.
Już we wczesnym etapie promocji "Antiviral" obiecał widzowi powrót do korzeni body horroru. Wywiązał się z tego przyrzeczenia. Mutacje, które przechodzi bohater, eksperymenty oraz tematyka trwałości ciała, tak jak w zwiastunie, wypełniają cały film. Jeśliby przyjąć, że obecnie nurt horrorów dotyczących dezintegracji cielesności determinowany jest przez "Ludzką stonogę", "Antiviral" rzeczywiście odświeża spróchniałą konwencję. Brandon odnosi się do taty raz po raz: tu postać mówi o "dreszczach", w innej scenie kobieta uwięziona w telewizorze każe się skrzywdzić. Obraz adepta przypomina test wiedzy z cronenbergowskich horrorów. Przednia to zabawa. Niestety, podobieństwa między Cronenbergami zdają się w tym punkcie kończyć. "Antiviral" cierpi z powodu braku dynamizmu, suspensu i ducha fantastycznonaukowych szlagierów starszego Kanadyjczyka.
Wątpliwości wzbudza fabuła. Nie ma mowy, bym opowieść o społeczeństwie żerującym na infekcjach celebrytów, zakupywanych w prężnej i – a jakże – złej (!) korporacji, traktował poważnie. Doszukiwanie się komentarzy społecznych i głębszych refleksji w prymarnym projekcie Brandona Cronenberga też nie ma sensu – w kolejnych ujęciach protagoniście wyrastają skrzydłopodobne narządy czy inne przewodo-prawie-macki.
Estetyka "Antiviral" ociera łzy niepocieszenia. Film wykonano z dużym artyzmem i gracją, jest to obraz zadbany i stylowy, z urokliwą scenografią.
Jako debiut "Antiviral" robi wrażenie. Powstał w końcu nieznacznymi kosztami, nakręcony przez amatorów. Brak sprecyzowanego celu przekazu, a nawet brak właściwej akcji możemy wybaczyć Brandonowi, ponieważ dostarczył nam obiecujące widowisko, które, choć wykazało się paletą uchybień i niedociągnięć, zwraca uwagę na stawiającego pierwsze kroki młodego reżysera. Fani kina grozy i science-fiction z zapartym tchem powinni śledzić jego działalność.