Recenzja filmu

Zero Days (2016)
Alex Gibney

Skynet 1.0

Gibney, laureat Oscara za "Kurs do Krainy Cienia", twórca m.in. "Kłamstw Armstronga" czy "Steve Jobs: Man in the Machine", tym razem bierze na warsztat temat cyberwojny. Podąża śladem
Alex Gibney ma dosyć. Kiedy kolejny jego rozmówca nabiera wody w usta, usłyszawszy pytanie o wirus komputerowy Stuxnet, dokumentalista przyznaje zza kadru, że zaczyna go już to wkurzać. Wyobraźcie sobie, że w 1945 roku ktoś zrzuca bombą atomową na Hiroszimę, ale się do tego nie przyznaje. Nowy rodzaj wojny zostaje zainicjowany, świat już nigdy nie będzie taki sam - ale tajemnicą pozostaje, kto wydał rozkaz i podbił stawkę. Nie do pomyślenia? W "Zero Days" Gibney przekonuje, że podobna sytuacja miała miejsce całkiem niedawno. Stawka naprawdę została podbita, a nam pozostaje mieć nadzieję, że osoba z ręką na czerwonym guziku pomyśli dwa razy, zanim zaserwuje komuś nową Hiroszimę. Różnica będzie tylko jedna: dziś zamiast bomby wystarczy program komputerowy.

Gibney, laureat Oscara za "Kurs do Krainy Cienia", twórca m.in. "Kłamstw Armstronga" czy "Steve Jobs: Man in the Machine", tym razem bierze na warsztat temat cyberwojny. Podąża śladem tajemniczego wirusa, który wykryto po raz pierwszy na Białorusi, a następnie zaczęto spotykać w komputerach na całym świecie. Specjaliści od internetowego bezpieczeństwa nie mogli pozostać obojętni wobec problemu. Program był bowiem zbyt zaawansowany, jak na zwykłą aplikację do wyłudzania pieniędzy czy jakiś wybryk hakerów-aktywistów. Wniosek nasuwał się sam: wirus - ochrzczony nazwą Tuxnet - musiał powstać na zlecenie któregoś z rządów i służyć jako wysokiej klasy broń. Kto ją wycelował i w kogo? Jaką rolę grają w tym scenariuszu Stany Zjednoczone, Izrael i Iran? Co to oznacza dla nas, zwykłych ludzi? Gibney stawia przed swoją kamerą zastęp profesjonalistów - od komputerowych znawców po wysoko postawionych rządowych agentów - i inscenizuje regularne śledztwo. Jak w rasowym kryminale, spodziewajcie się dreszczy.
 
"Zero Days" pokazuje, że domena cybernetycznego uzbrojenia to prawna i moralna szara strefa. Sięgnięcie po dotychczasowe rodzaje broni masowego rażenia - czy to chemicznej, czy biologicznej - "utrudnione" było m.in. przez szereg skomplikowanych procedur bezpieczeństwa. Wymagało też nie lada zaplecza, które kolei wymuszało jawność działań: bomby wodorowej nie schowasz przecież w kieszeni. W przypadku cyber-rynsztunku jest inaczej. Cyfrowa wojna toczona jest w domenie zer i jedynek, przez agencje przyzwyczajone do utajniania wszystkiego, co da się utajnić. Zazwyczaj nie widać więc nawet, że jakakolwiek wojna ma miejsce. 

Problem w tym, że efekty tych niewidzialnych działań zbrojnych stają się coraz bardziej namacalne. Jak pokazał Stuxnet, wirusy są już w stanie oddziaływać na infrastrukturę całych państw. Złość Gibneya bierze się z faktu, że nowy rodzaj broni masowego rażenia został wprowadzony do użytku cichaczem, a konsekwencje tego aktu mogą być apokaliptyczne. Reżyser pokazuje zresztą skutki działania Stuxneta na przykładzie prostego eksperymentu z wykorzystaniem nadmuchującej balonik maszynki. Kiedy zestawia obraz wybuchającego balonu z grzybem atomowym, może wydawać się, że przesadza. Ale nawet jeśli - to nie tak znowu bardzo.

Trudno zresztą, by pasja autora się nam nie udzieliła. "Zero Days" przypomina bowiem - nie tylko tematem  - rasowy thriller, kolejną część przygód Jasona Bourne’a czy Ethana Hunta. Dwaj informatycy przyznają tu zresztą do kamery, że podczas badania sprawy Stuxnetu faktycznie czuli się, jakby wkroczyli nagle do filmu o Jamesie Bondzie. Gibney spienięża to skojarzenie: świetnie buduje napięcie i dawkuje kolejne rewelacje. Przede wszystkim jednak utrzymuje klarowność wywodu - rzecz niełatwa przy tak skomplikowanym temacie. Dlatego oprócz gadających głów w ruch idą „pomoce naukowe”: eksplodujące baloniki czy wizualizacje "matriksowego" kodu wirusa. Prawdziwym błyskiem geniuszu jest jednak sposób, w jaki twórca ukrywa tożsamość swojej "tajnej informatorki", która sprzedaje mu najważniejsze, poufne informacje. Zamiast rozpikselizować twarz czy zniekształcić głos bohaterki, Gibney robi z niej animowaną, rotoskopową postać. Kobieta zdradza sekrety rządowych agencji, ujawnia kulisy cyfrowych ataków, a zarazem sama jest po prostu ciągiem informacji. Rzędem zer i jedynek, które rozbłyskują i gasną w kolorowych smugach światła na czarnym tle. To połączenie ludzkiego z nieludzkim wypada wręcz upiornie i dodaje wagi temu, co mówi informatorka.

Wśród jej rewelacji jest m.in. opis pracujących nad bojowymi wirusami specjalistów. Co ciekawe, nie są to - jak można by się spodziewać - przywykli do militarnego drygu żołnierze, tylko banda niekonwencjonalnie myślących dziwaków. Jak się okazuje, w czeluściach największych rządowych agencji, przy komputerach, na których powstaje broń przyszłości, siedzą totalne nerdy i geeki. Jeden ubrany w żółtą pelerynę z kapturem, inny z plakatem serialu anime nad biurkiem, kolejny chwalący się zbudowanym z klocków Lego modelem Gwiazdy Śmierci. Wszyscy zapewne wychowani na "Gwiezdnych wojnach", "Star Treku" czy „Terminatorze”. O ironio! Oto prawdziwi architekci Skynetu.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones