No co zrobisz... Nic nie zrobisz...

To produkt, który nie zdołał podbić świata, mimo iż miał ku temu odpowiednie papiery. Niestety, z powodu braku doświadczenia studia, a przede wszystkim jego lenistwu, ginie w tłumie wielu
Wydana w 2013 roku gra "Defiance" była bardzo awangardowym projektem. Wespół z produkowanym przez telewizję SyFy serialem o tym samym tytule mieli stworzyć jednolity monolit fabularny, w którym poszczególne wydarzenia będą się między sobą przeplatać, a wątki u jednego staną się dopełnieniem drugiego. Sama gra z kolei była rzadkim przypadkiem krzyżówki gatunków, której próżno szukać w najbardziej bazowych zestawach najpopularniejszych produkcji. To strzelanka z widokiem zza pleców bohatera, MMORPG oraz loot shooter.

Ambitny projekt przerósł jednak możliwości jego pomysłodawców w obu mediach. Serial - choć zdobył nawet jakąś tam grupkę fanów - okazał się co najwyżej przeciętny i nie dając rady z przytłaczającym nawałem konkurencji, został zdjęty po zaledwie trzech sezonach. Gra zaś poległa u podstaw wielu fundamentów prowadzenia sieciowego przedsięwzięcia. Dokuczały nieustające problemy z serwerami oraz brak nowych wyzwań dla tych śmiałków, który osiągnęli już w grze mocarne poziomy. W dodatku przez koszmarne decyzje studia deweloperskiego odbiorcy, płacący za grę więcej, m. in. wcale nie otrzymywali rekompensujących temu rzeczy. Obietnic nie potrafiono także pokryć w kwestii spójności fabularnej, bowiem ta coraz bardziej zaczęła izolować się od serialu, biegnąc własnym torem. Konsekwencją takiego chaosu były masowe ucieczki ludzi z serwerów, aż w końcu w 2014 roku gra przeszła na model free-to-play.

Mimo tego produkcji udało się utrzymać na rynku. Brak konkretnej konkurencji w tym gatunku sprawiło, że gracze, którym rozgrywka się spodobała, byli zmuszeni do zaakceptowania niniejszego tytułu. W końcu najbliższemu rozgrywce "Defiance" jest "Tom Clancy's The Division" od Ubisoftu, który jednak pojawił się na rynku trzy lata po premierze omawianej produkcji i nie jest grą darmową. Wreszcie jednak nastał dzień, kiedy to studio Trion Worlds postanowiło zakasać rękawy i odświeżyć swój wyrób. Efektem ich prac jest "Defiance 2050", który jest... Remakiem? Rebootem? Remasterem? A może jednak czymś zupełnie nowym?

No właśnie... Trion chyba wymyśliło nowy rodzaj odnawiania tytułu. W świecie, w którym Capcom tworzy znakomite nowe wersje swoich klasycznych "Residentów", Insomniac prezentuje nam połyskującego nowością "Ratcheta & Clanka", Sony zaskakuje zbudowanym od postaw "Crashem Bandicootem", a i nawet leniwe Activision potrafi sprzedać odświeżone "Call of Duty 4" z mocno podbitą grafiką, Trion daje nam... eeee... 20-gigabajtowy patch, który... w sumie to nic nie robi? No bo "2050" ma delikatnie przemodelowany interfejs. Podobno ma też gdzieś tam lepsze tekstury (podobno, bo sam różnicy nie zauważyłem) no i - znów podobno - zmodyfikowany silnik, aby wyeliminować uciążliwe w podstawce bugi. Wszystko jednak tak skrzętnie poukrywane, że zmiany zobaczą tylko najbardziej spostrzegawcze orły o najnowocześniejszych skanerach w oku.

"Nowa" wersja nie stała się zatem wabikiem dla świeżych graczy. Ich liczba wciąż oscyluje się wokół dawnego wyniku i póki co nic nie wskazuje, aby nagle miało się coś zmienić. Bugi nadal występują, serwery potrafią dość często złapać zadychę, a rozgrywka umie zaciąć się na dobre kilka-kilkanaście sekund. Wszelkie gwiazdy, fusy i horoskopy wskazują więc, że 10 lipca 2018 roku chyba byliśmy świadkami premiery prawdopodobnie najbardziej leserskiej nowelizacji gry wideo w historii ("Shenmue I & II" bardzo się staraliście, ale nie daliście rady).

Wszystko można byłoby jednak przyjąć ze wzruszeniem ramion i nawet przy najgorszych wiatrach po prostu z czystym sumieniem wrzucić "Defiance 2050" do jednego worka razem z największymi szrotami branży gier, po czym szybko zapomnieć i szukać innych pozycji dla zaspokojenia własnego ja. Jest jednak jeden bardzo istotny szkopuł, nie pozwalający olać tworu Trion. Gra ma cholerny potencjał! Nawet biorąc poprawkę na to, że studiu brakuje warsztatu i budżetu, aby konkurować z najlepszymi tytułami sieciowymi, to "Defiance" jest produkcją, która bardzo wyróżnia się z tłumu w sporych aspektach. Po pierwsze, jest to TPS MMORPG. Każdy, komu marzyło się podróżowanie po otwartym świecie, pełnym questów, obecności innych graczy i strzelaniu jako formie akcji - w dodatku wszystko w futurystycznych klimatach - w końcu może poczuć się spełniony. Po drugie, gra ma znakomity balans pomiędzy samotnymi przygodami, współpracą z innymi grającymi, a przeprowadzaniem spektakularnych rajdów dla wielu odbiorców.

I to właśnie w tym drugim aspekcie "Defiance" bije najmocniejszą zaletą, ale przy okazji największym jej marnotrastwem. Jak na MMORPG-a przystało, rzuceni jesteśmy na sporą mapę, w której na każdym kroku czeka na nas jakieś zadanie. W owym świecie znajdują się też inni gracze, zajęci swoimi sprawami. Prawdziwa magia zaczyna się w momentach, kiedy to każdy może każdemu pomóc w każdej chwili. Jadąc do zleceniodawcy, napotykasz grupę mutantów, z którymi walczy jakiś samozwańczy żołnierzyk? Przystopuj i poasystuj mu w zmaganiu. Nie musisz przechodzić z nim misji do końca. Wystarczy, że pomożesz ubić tego cholernego wielkoluda z minigunem, po czym wrócisz do swoich spraw. Nawet ten drobny angaż sprawił, że quest jest u ciebie zaliczony i nagrodzony zostałeś tymi samymi korzyściami, co ten random, którego właśnie wspomogłeś. A może współpraca okaże się na tyle owocna, że postanowisz z nowym kolegą wspólnie założyć drużynę, by razem przeczesywać mapę i ramię w ramie walczyć z oponentami? A to tylko drobny przykład, jak fajnie można wykorzystać obecność w rozgrywce żywego gracza.

Te mechanizmy są po prostu świetne i niesamowicie działały w początkowym stadium życia produkcji. Niestety, obecnie w "Defiance" gra malutka liczba graczy, a ci co jeszcze w niej zostali, to w większości hardcore'owcy, którzy dawno ukończyli wszystkie questy i teraz skupiają się właściwie wyłącznie na zbieraniu coraz to mocniejszego lootu. A że ten najlepiej otrzymuje się po uczestnictwie w rajdzie, nie są oni zainteresowani inną formą rozgrywki. Dlatego też ciężko znaleźć jakiegokolwiek partnera nie tylko do wspólnej przygody, ale również do misji kooperacyjnych (bo co-op też tutaj się znajduje i jest naprawdę fajny), czy walk w trybie PvP (o tym to już nawet można pomarzyć).

Jeżeli nie chcesz więc uczestniczyć w ciągłych rajdach, a nie masz pod ręką żadnego kumpla do gry, jesteś zmuszony do grania solo. Na szczęście "Defiance" posiada też całkiem rozsądne propozycje dla pojedynczego gracza. Możemy wykonywać questy głównej linii fabularnej, przyjmować zadania poboczne, czy parać się mini-questami, reprezentowane jako wydarzenia na mapie: a to trzeba zabić wszystkich wrogów w okolicy, a to uratować NPC-a przed atakiem mini-bossa, a to zebrać próbki, a to uwolnić przetrzymywanych zakładników. Różnorodność niby wydaje się spora, ale wszystkie zadania polegają na tym samym. Trzeba dojechać do konkretnego celu, a tam wykonać określoną czynność: zebrać dane wywiadowcze, wyłączyć systemy bezpieczeństwa, podłożyć ładunki wybuchowe, uruchomić przekaźnik nadawczy - wszystko jednak sprowadza się do podbiegnięcia do przedmiotu i naciśnięcia klawisza akcji. Po drodze rzecz jasna eliminujemy dziesiątki przeciwników, nadciągających w kolejnych falach. Słowem: jest to typowy dla MMO grinding. Powtarzalny, monotonny, ale mimo wszystko grywalny.

Do rozgrywki zaimplementowano bardzo dobry system ulepszania broni. Mody dzielą się na kilka kategorii i pozwalają na dość spore pole do popisu w konstruowaniu ulubionego oręża, jednocześnie nie zawalając milionem tabelek i wskaźników, tak charakterystycznych dla gier, opierających swą mechanikę na zbieraniu lootu. Ale to, co najważniejsze w tym systemie, to wyraźnie widoczna progresja ulepszonej broni, jak również samej postaci. Już po kilkunastu godzinach grania jesteśmy znacznie silniejsi niż na początku, co nie jest przecież regułą dla loot shooterów (pozdrawiam "Warframe"). Broń usprawniamy zarówno instalując w niej modyfikacje (np. celownik, nowy rodzaj amunicji), jak i poprzez podbijanie statystyk za pomocą specjalnych wzmocnień. Dzięki dostępnym środkom, możemy stworzyć sobie całkiem użytecznego gnata, podporządkowanego naszemu stylowi grania oraz preferencjom.

Bestiariusz jest w miarę urozmaicony, aczkolwiek nie jest to nic, co mogłoby stawać w szranki z najlepszymi przedstawicielami gatunku. Na szczęście potworasy są na tyle różnorodne w zachowaniu czy sile pancerza, że starcia są odpowiednio wciągające, a ich dynamika satysfakcjonująca.

Trochę to jednak za mało, by mówić o "2050" jako o pełnoprawnym tytule. To produkt, który nie zdołał podbić świata, mimo iż miał ku temu odpowiednie papiery. Niestety, z powodu braku doświadczenia studia, a przede wszystkim jego lenistwu, ginie w tłumie wielu bardziej kreatywnych i lepiej rozwijanych gier typu MMO.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones