Ubogi Książę z Persji

W "TMNT" gra się lekko, łatwo i przez jakiś czas przyjemnie. Tytuł przechodzi się bez bólu, nie ma wielkich bugów, ale z gry wylewa się morze przeciętności.
Moda na wydawanie gier o tematyce wielkiego filmowego hitu, które towarzyszą jego premierze, dosięgła także wydaną w 2007 roku animowaną produkcję "Wojownicze Żółwie Ninja". Gdy do kin wchodziła kolejna opowieść o zmaganiach czwórki sympatycznych gadów, gracze równocześnie mogli też w słynnych bohaterów się wcielić. Fabuła gry opowiada historię, którą poznaliśmy w filmowym pierwowzorze, ale dodaje wiele swoich wątków, które rozgrywają się przed kinowymi przygodami. Zanim więc nasze żółwie trafią na intrygę miliardera Maxa Wintersa, który chce za pomocą kosmicznej mocy i armii starożytnych potworów przejąć władzę nad Nowym Jorkiem, muszą nauczyć się nowych zdolności oraz przede wszystkim siły braterstwa i współpracy.

Całość ma charakter opowieści, którą żółwie dzielą się między sobą w jakiś czas po zakończeniu zmagań. W historii tej poznamy, jak udało im się zjednoczyć w obliczu potężnego wroga, a także jak przebiegała droga, która wyniosła ich na tak wysoki szczebel ninja. Leonardo opowie o przygodach w południowoamerykańskiej dżungli, gdzie zdobył starożytny amulet, dający właścicielowi wielką moc, a przy okazji pomógł mieszkańcom okolicznej wioski w walce z wojskowymi tyranami. Raphael wspomni, jak sfrustrowany bezczynnością, wyruszył na ulice Nowego Jorku odziany w pancerną zbroję, by jako Nocny Strażnik po swojemu rozprawić się z miastowym bandziorstwem. Zrelacjonuje też, jak wpadł na trop intrygi Maxa Wintersa. Michelangelo podzieli się wrażeniami pracy jako maskotka, która zabawia dzieciaki, a Donatello opisze poszukiwania nowych technologi do swojego kolejnego wynalazku. Fabuła z perspektywy opowieści to nie był zły pomysł. Twórcy nie musieli ograniczać się ściśle do wydarzeń z filmowego odpowiednika. Mogli pomieszać przygody, wrzucić nowe akcenty, dosolić kilkoma ciekawymi wątkami. Niestety, kompletnie nie wykorzystali dysponowanego potencjału. Z ewentualnych nowości wpleciono retrospekcję walki ze Shredderem, która jednak prezentuje się bardzo słabiutko.

Sama gra jest ubogim klonem cyklu "Prince of Persia". Bierze całymi workami większość formy gameplayu i korzysta z patentów, które wybornie się tam sprawdziły. Nie ma się zresztą co dziwić. Za tytuł odpowiada oddział Ubisoftu z siedzibą w Quebec, którego straszy i większy brat z Montrealu popełnił słynną serię z Persem w roli głównej. Wszystko jednak prezentuje się bezbarwnie i przede wszystkim bardziej kameralnie od "PoP-a".

Po rozpoczęciu rozgrywki lądujemy na jednym z 16 poziomów. Biegamy, skaczemy, popisujemy się rozmaitymi akrobacjami i tak do ukończenia levelu. Żółwie potrafią ganiać po ścianach, odbijać się od nich, przechodzić po wyrwach, huśtać na drążkach i chwytać krawędzi. Niby nic nowego, ale rozgrywce trzeba oddać jedno. Jest piekielnie dynamiczna. Ruchy żółwi są bardzo płynne i szybkie, a przeszkody pokonuje się praktycznie biegusiem. Dodatkowo, gra ciągle nalicza nam czas, przez co jeszcze bardziej zmusza do błyskawicznego kończenia poziomów. Takimi oto prostymi patentami "TMNT" udało się zostać jedną z bardziej dynamicznych zręcznościówek, w jakie do tej udało mi się zagrać, za co autorom należy się porcja lodów.

Co jakiś czas żółwie są atakowani przez wrogów. Dobywają broni i ruszają na oponentów z głośnym okrzykiem na ustach. I tu już nie jest tak różowo. Powiem więcej: to jeden z najsłabszych elementów gry. Przeciwnicy są wolni i niechętni do wyprowadzania ciosów. Kiedy zaś już raczą zaatakować, robią to na tyle czytelnie, że zdążymy odskoczyć lub zrobić unik. W dodatku zapomnieć należy o złożonym systemie walki, widowiskowych akrobacjach, młynkach, piruetach czy innych fikołkach, które charakteryzowały "Prince of Persia", czy innego "God of Wara". System ciosów dostępnych w "TMNT" jest bardzo ubogi, a ze względu na ślamazarnych oponentów większa część starcia sprowadza się do masakrowania jednego przycisku - nic innego nie jest nam potrzebne. Walki są zatem monotonne i piekielnie nudne.

Rozgrywka także nie zachwyca. Ogromna jej dynamika może zamydlić rzeczywistość, w której gameplay opiera się na jednym schemacie. Po starcie mamy kilka minut sekwencji zręcznościowych. W końcu trafiamy na większą przestrzeń (jest to na przykład dach budynku lub ogromne pomieszczenie), gdzie atakują nas przeciwnicy w kilku grupach do pięciu osobników każda. Potem znowu parę minut skoków, po czym ponownie stajemy naprzeciw niemiluchom. I tak do końca poziomu. Raz na jakiś czas trzeba złoić tyłek bossowi. Ten niby jest większym wyzwaniem, bo na każdego trzeba odszukać sposób na jego pokonanie, ale już po kilku krótkich chwilach starcia wszystko jest jasne, więc i te sekwencje nie dają frajdy.

Kiepsko też wypada zapowiadana przed premierą "drużynowość" żółwi. Mając do dyspozycji czterech bohaterów można było pokusić się o sporo urozmaiceń rozgrywki (dajmy na to co-op, współpraca). Wszystko jednak sprowadziło się do jednego klawisza "Team Movies", pod którym kryje się zaledwie kilka funkcji. Możemy zmieniać sobie bohatera, którym aktualnie sterujemy. Podczas skoku przycisk ten przywołuje innego żółwia, który podrzuci nas na pobliską platformę (przydatne przy pokonaniu sporej wielkości przepaści). A z kolei w czasie walki bohater posiada cios specjalny, który wykonuje razem z bratem. I tak Leo wybija się w powietrze i jest ciskany przez drugiego żółwia na ziemię, czym powala pobliskich wrogów, Raph rzuca brata w zbira, Mike łapie drugiego za ręce i obraca się w kółko, robiąc efektowną karuzelę, a Don przywołuje elektryczne wyładowania. To wszystko.

Gra ogólnie jest bardzo prosta. Nawet jeśli któryś z żółwi zginie w walce, po stukaniu w odpowiedni klawisz można przywrócić go do życia. Checkpointy porozstawiane są na tyle często, że nawet, gdy spadniemy z dużych wysokości, zostaniemy cofnięci niedaleko miejsca zgonu. Gracze, którzy z satysfakcją jedli własne zęby, gdy raz po raz ginął im Książę z Persji, będą mocno zniesmaczeni. Każdy z poziomów kończymy w ciągu kilkunastu minut, a całą grę w około 3-4 godziny, co jest wynikiem skandalicznie niewielkim. Po przejściu wątku fabularnego gra nie ma wiele do zaoferowania. Kilkanaście poziomów wyzwań (np. tor przeszkód lub arena, gdzie do pokonania mamy kilkunastu wrogów), parę artworków i filmików bonusów, no i możliwość jeszcze szybszego przejścia poszczególnych leveli to za mało.

Oprawa audiowizualna nie grzeszy szczegółowością. "TMNT" chodzi na silniku, który był wykorzystany w serii "Prince of Persia", z tym że wszystko wygląda gorzej. Zaskakują dość kiepsko animowane postacie, co może dziwić tym bardziej, że wyglądają mniej więcej na poziomie starszych aż o cztery lata "Piaskach Czasu". Tragicznie wypada praca kamery – często ustawia się tak, że nie widzimy, gdzie znajduje się nasz bohater. Dobrze za to prezentują się poziomy, które rozgrywane są na szczytach budynków. Słabo z kolei zaprojektowano te fragmenty, których akcja toczy się na ziemi lub w zamkniętych przestrzeniach. Pozytywnym aspektem strony audio jest ścieżka dźwiękowa, która idealnie współgra z dynamiką rozgrywki. Irytują natomiast komentarze wydawane przez żółwie podczas gry: ileż razy można słuchać ciągle powtarzanych "Awesome, dude!" lub "Oh yeah"?

W "TMNT" gra się lekko, łatwo i przez jakiś czas przyjemnie. Tytuł przechodzi się bez bólu, nie ma wielkich bugów, ale z gry wylewa się morze przeciętności. Produkcja generalnie nie jest warta dłuższej uwagi. Idealnie wpasowuje się też w regułę, mówiącą o słabych grach, powstających na licencji kinowego filmu.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones