Recenzja Sezonu 2

Rojst (2018)
Jan Holoubek
Michał Marczak
Dawid Ogrodnik
Andrzej Seweryn

Horror na niewesołych bagniskach

Jak na kontynuację przystało – wszystkiego jest tu więcej: bohaterów, wątków, trupów, tajemnic, a nawet płaszczyzn czasowych. Znani z pierwszego sezonu Wanycz i Zarzycki schodzą na drugi plan, a
Horror na niewesołych bagniskach
Minęło 13 lat, a jakby jeden dzień. Piotr Zarzycki zmienił fryzurę, Witold Wanycz trochę posiwiał, a "Kurier Wieczorny" został wykupiony przez niemieckiego inwestora. Poza tym – wszystko po staremu. Nawet oznaki transformacji nie rzucają się w oczy, bo zapomniane przez państwo kamienice i krzykliwe szyldy nowych biznesów oblepiło demokratyzujące błoto. Jest lipiec 1997 roku, a przez niewielkie miasteczko gdzieś w Polsce właśnie przeszła fala powodziowa. W pobliskim lesie znaleziono ciało nastolatka.

"Rojst'97" powiela dobre i słabsze strony pierwszego sezonu. Kreuje przekonujący, pełen szczegółów i smaczków klimat lat, w których toczy się akcja, ale nie każda decyzja scenariuszowa okazała się równie dobra. Jan Holoubek kolejny raz dał się poznać jako twórca, który ma rękę do niezwykle realistycznego odtwarzania klimatu niedawnych czasów. I nie chodzi tylko o to, że w pierwszym "Rojście" ilustrował kryminalną historię muzyką z epoki i ubierał bohaterów w ciuchy z Pewexu, a w drugim sezonie zmieścił na playliście i Edytę Bartosiewicz, i Liroya, a postaciom kazał oglądać "Słoneczny patrol".


Dla młodego twórcy następujące po sobie dekady to raczej odmienne stany umysłu. W latach 80. bohaterowie nie mówili do siebie, a szeptali, bo ściany miały uszy, a posiadanie dobrego samochodu było nie tyle oznaką statusu finansowego, co posiadanej władzy. Lata 90. w jego optyce wcale nie są okresem kolorowych gadżetów, a raczej poszerzających się społecznych nierówności. Ubrania, lokacje, scenografia i wizualne detale są, rzecz jasna, wyjątkowo przekonujące, ale wiarygodność ekranowego świata budowana jest w jeszcze większym stopniu przez język i kulturowe realia. "Niewinne" szowinistyczne żarciki, które dziś nazwalibyśmy boomerskimi, nagminne homoseksualne uprzedzenia, wczesnokapitalistyczna nowomowa – właśnie to tworzy u Holoubka klimat roku 1997.

Może właśnie z tego powodu tak dobrze słucha się dialogów. Nie tylko sprawnie posuwają akcję do przodu, ale jednocześnie świetnie charakteryzują bohaterów, zdradzając ich osobowość i kulturowy bagaż. Bagaż wyjątkowo sporych rozmiarów, dodatkowo uzupełniony o niemały kufer tajemnic. Właśnie dlatego sprawa morderstwa momentami schodzi na plan dalszy, a nie zawsze satysfakcjonujące rozwiązania fabularne zupełnie nie przeszkadzają w czerpaniu przyjemności z biegu akcji. Dla przykładu znacznie ciekawsza okazuje się długo skrywana tajemnica żony Zarzyckiego, niż kolejny przełom w sprawie topielca.


Scenariuszowych problemów jest jednak mniej niż w pierwszym sezonie, który znakomicie zawiązał akcję, ale miał ewidentny problem z jej rozwiązaniem. "Rojst'97" cierpi na niedoskonałości innej natury – chciałby pokazać i opowiedzieć zbyt wiele. Jak na kontynuację przystało – wszystkiego jest tu więcej: bohaterów, wątków, trupów, tajemnic, a nawet płaszczyzn czasowych. Znani z pierwszego sezonu Wanycz i Zarzycki schodzą na drugi plan, a na czoło wysforowują się policjanci: Jass i Mika. Niemal każdy – mniej lub bardziej ważny bohater – ma własną, choćby chudziutką nitkę fabularną. Równolegle toczą się dwa śledztwa – zaginionego syna lokalnego rekina biznesu i śmierci nastolatka znalezionego w lesie. Do tego jedynie omówiony w pierwszym sezonie temat obozów z pobliskiego lasu, w których zaraz po wojnie Polacy przetrzymywali Niemców, doczekał się znacznego rozwinięcia.

To rozdrobienie co prawda zagęszcza akcję i intrygująco komplikuje obraz małomiasteczkowej rzeczywistości, ale nie każdy z tych wątków jest przez twórców traktowany z równą uwagą. Rozbudowana historia z 1945 roku unaocznia rozmiary zbrodni, ale niewiele mówi o przeszłości Wanycza ponad to, co już wiedzieliśmy lub mogliśmy się domyślić. Natomiast nieco za mało miejsca twórcy poświęcili sprawie porwania, która na długie momenty całkowicie przestaje ich interesować, co w finale, gdy wątki się splatają, może wywołać lekkie poczucie zawodu.

Nie bezpodstawne byłoby również wytknięcie scenarzystom, że zbyt często korzystają z mechanizmu szczęśliwych zbiegów okoliczności: policjantka łapie kluczowego świadka akurat będąc w okolicy, a porwanie jednego z ważniejszych bohaterów całkowicie przypadkowo widzi jego znajoma. Takich sytuacji jest, niestety, więcej i sprawiają one wrażenie chadzania twórców na skróty. Ale równie dobrze można byłoby to zrzucić na niewielki obszar miasteczka, w którym natknąć się na znajomego jest wyjątkowo łatwo.


Ale te nie zawsze satysfakcjonujące fabularne decyzje bez problemu można twórcom wybaczyć, bo są one wynagradzane walorami złożonej, wielowątkowej opowieści, pełnej bohaterów skrywających swoje sekrety. Odsłanianie ich przeszłości i meandrów osobowości zawsze ma wpływ na rozwój akcji. Ewidentnie twórcy mają rękę do kreowania postaci, co sprawiło, że ryzykowny ruch odsunięcia na boczny tor pierwszoplanowych bohaterów pierwszego sezonu okazał się strzałem w dziesiątkę. Zmaskulinizowana policjantka popijająca litrami whisky o nazwisku Jass (w tej roli znakomita, grająca wbrew swojemu emploi Magdalena Różczka) znacznie lepiej radzi sobie z kryminalnymi zagadkami niż ciamajdowaty redaktor Zarzycki. Jednocześnie jej psychologiczne i rodzinne tło tworzy z niej bohaterkę nie tylko taką, która łatwo polubić, ale z którą można również współodczuwać.

Do zalet można ponadto dopisać fakt, że twórcy nie traktują trzynastu lat, które minęły od poprzedniego sezonu, tylko jako okazji do zmiany sztafażu i odcięcia się od przeszłości. Wręcz przeciwnie, wiele niedopowiedzianych poprzednio wątków doczekało się tu rozwinięcia i uzupełnienia, a duchy minionych lat wciąż nawiedzają bohaterów. To również odbiło się na historiozoficznej refleksji nad latami 90. Moda w naszej kinematografii na wracanie do tego okresu kwitnie. "Rojst'97" jest kolejnym projektem, który wpisał się w ten trend obok takich filmów jak "Prime Time" Jakuba Piątka czy "Proceder" braci Węgrzyn. Jednak tylko Holoubek w ostatnich latach tak jednoznacznie pokazał zakamuflowaną ciągłość starego systemu w okresie transformacji. Kolorowe czasopisma, amerykańskie seriale w telewizji, zachodnie marki papierosów to w "Rojście" tylko nic nie znacząca, naskórkowa modernizacja, która przesłania fakt, że była nomenklatura świetnie sobie radzi w nowych okolicznościach. Odchodzący redaktor naczelny uprzedza Zarzyckiego na odchodne: "Jednych skurwysynów na górze zastąpili inni, ot cała transformacja". Ale ta wymiana elit wcale nie zaburzyła starego porządku, który, czego można dowiedzieć się z wątku rozgrywającym się w 1945 roku, został ustanowiony znacznie dawniej, podczas innego społeczno-politycznego przesilenia.


Dlatego w tej opowieści nie mogło zabraknąć i domorosłych rekinów biznesu robiących fortuny na patodeweloperce, skorumpowanych prokuratorów z kontaktami w bezpiece, mafii wywodzącej się z towarzystwa byłych milicjantów, pomniejszej bandyterki, korzystającej ze słabości dopiero krzepnącego ustroju, a także ambitnych stróżów prawa, ciśniętych przez żądających wyników przełożonych i zachłannych inwestorów, których nie interesuje nic poza zwyżkującymi statystykami profitów. Jest w tym sporo z kultowego "kina bandyckiego" z "Psami" Władysława Pasikowskiego na czele, ale niemniej z popularnej obecnie antyliberalnej narracji politycznej, nawołującej do odcięcia się od dorobku III Rzeczpospolitej.

Horror, który ujawnia się przed śledczymi, to nie tylko problem małego miasteczka. To wszechobecne popowodziowe błoto oblepiło przecież cały kraj.
1 10
Moja ocena sezonu 2:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gęsty las i niepokojąca staruszka zdająca się wyrastać z jego trzewi. Korzenie drzewa układające się w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones