Recenzja filmu

Jeździec znikąd (2013)
Gore Verbinski
Waldemar Modestowicz
Johnny Depp
Armie Hammer

Jazda na maksa

Wszystkie opublikowane przed premierą recenzje "Jeźdźca znikąd" zapowiadały najsłabszy blockbuster tego lata: wtórny, nudny i z klasycznie udziwnioną kreacją Johnny’ego Deppa. Rzadko kiedy ktoś
Wszystkie opublikowane przed premierą recenzje "Jeźdźca znikąd" zapowiadały najsłabszy blockbuster tego lata: wtórny, nudny i z klasycznie udziwnioną kreacją Johnny’ego Deppa. Rzadko kiedy ktoś chwalił ten film, a nawet wtedy było to uznanie tylko dla niektórych partii obrazu. Ja natomiast do teraz nie potrafię tego zrozumieć, bo według mnie (a wydawało mi się, że pozostali widzowie na seansie bawili się równie dobrze) "Jeździec znikąd" wyprzedza poziomem zarówno hitowy "World War Z" z Bradem Pittem, jak i niektóre kontynuacje znanych serii debiutujące w letnim sezonie 2013 roku.

Historia opowiedziana w tej superprodukcji (budżet aż 215 mln $) to przykład tradycyjnej opowieści o zwykłym mężczyźnie (tutaj świeżo upieczonym prawniku), który w ramach walki o sprawiedliwość, przywdziewa maskę i ratuje świat (w tym przypadku Dziki Zachód) przed wielkim złem (czyli chciwym, białym człowiekiem). Tym samym musi porzucić swój dawny sposób myślenia i zerwać z dotychczasowym życiem, a w tym bardzo trudnym zadaniu pomagać mu będzie przypadkowo spotkany Indianin – Tonto, dziwak i wyrzutek, który, by osiągnąć swój cel, gotów jest na wszystko. 

Zakończenie losów głównych bohaterów, po opisie, jest w stanie przewidzieć już zapewne każdy, a zaskoczeń raczej nikt się tutaj nie spodziewa. Mimo to, będąc przykładem kina lekkiego i prostego, "Jeździec znikąd" satysfakcjonuje pod względem fabularnym wystarczająco, by widz nie poczuł rozczarowania, a mógł skupić się na samej zabawie. A przecież duet Gore Verbinski-Johnny Depp już w "Piratach z Karaibów" pokazał, że w letnim kinie chodzi tak naprawdę tylko o rozrywkę. "Jeździec znikąd" zrealizowany jest podobnie. Ma być głośno i bez wytchnienia, a fabularne nieścisłości zawsze można wtedy zamaskować efektownymi scenami. I choć z pewnością można się uczepić, że scenariusz jest wtórny i mamy do czynienia z kalką "Piratów" na Dzikim Zachodzie, to ta produkcja fabularnie w niczym nie ustępuje filmom, które obecnie cieszą się rekordową popularnością. Natomiast sposobem realizacji bije niektóre z nich na głowę.

To, że będzie widowiskowo, było oczywiste już po pierwszych zwiastunach, tego, że efekty specjalne będą z najwyższej półki, po "Piratach z Karaibów: Na krańcu świata", można było się spodziewać. A jednak tak znakomicie nakręconych scen z pociągami w roli głównej nie oczekiwałem. W "Jeźdźcu..." to właśnie te wbijające w fotel, niesamowite sekwencje (są dwie: na początku i na końcu, obie trwają dobre kilkanaście minut i obie ogląda się świetnie) robią największe wrażenie. Dla tych jednak, którzy miłośnikami kolei nie są, twórcy przygotowali między innymi: wybuchy w kopalni, walki z Indianami czy wielkie wysadzenie w powietrze całkiem sporego mostu. Nudzić się w czasie tych akcji raczej nie ma szans, lecz z racji tego, że produkcja trwa grubo ponad 2 godziny, zdarzają się chwile, gdy wszystko się uspokaja (ale to tylko chwilę) i wtedy też, można poczuć znużenie. Nie ma mimo to mowy, by na seansie "Jeźdźca znikąd" nie być zachwyconym: perfekcyjnie dopracowanymi, widowiskowymi scenami, pięknymi krajobrazami czy tym specyficznym klimatem kina przygodowego, w którym specjalistą jest Verbinski. Jeśli polubiliście "Piratów z Karaibów", najnowsza produkcja twórcy pierwszych trzech części nie powinna rozczarować – zwłaszcza, że udało się zachować wszystko to za co "Piratów" się ceni.

Również ten dobrze znany, bardzo przyjemny i swobodny humor. Bo "Jeźdzca znikąd" najchętniej określiłbym mianem komedii przygodowej, a dlatego, iż choć jest "mrocznie"(ludzi giną tabuny, czarny charakter zjada serca zabitych wrogów, a Indianie są bezwzględnie mordowani) i czasem nawet całkiem poważnie, to główną podporę dla scen akcji stanowią momenty komediowe. I to w nich tkwi spora siła. Przede wszystkim dzięki aktorstwu na niespodziewanie wysokim poziomie. Dość zaskakująco Johnny Depp wcale nie drażni jako Tonto, a na moim seansie to właśnie jego bohater (obok przebojowego konia, który po prostu kradnie aktorom ten film) był największym prowokatorem śmiechu. I nawet brak oryginalności w kreowaniu postaci Indianina nie przeszkadzał, skoro szczerze potrafił rozbawić. Dodatkowo, świetnie wypadł młody Armie Hammer ("Social Network"), który w swoim "blockbusterskim" debiucie zagrał znakomicie, tworząc niezwykły duet razem z uznanym odtwórcą roli Jacka Sparrowa. Natomiast na najwyższe wyróżnienie zasłużył zdecydowanie William Fichtner, który jako główny czarny charakter, Butch Cavendish, jest niesamowity. 

"Jeździec znikąd" nie okazał się wcale tak złym filmem, jakim większość krytyków stara się go uczynić. Nie jest to na pewno kino idealne czy wybitne, ale jako wakacyjna rozrywka sprawdza się bardzo dobrze. Ponadto produkcja funduje pokaźną dawkę humoru i mistrzowsko zrealizowane sceny akcji, których pozazdrościć może spora część pozostałych letnich superprodukcji. I nawet Johnny Depp, choć nie pokazuje w gruncie rzeczy niczego nowego, jest przekonujący, zabawny i intrygujący. Biorąc to wszystko pod uwagę, szczerze zachęcam do wybrania się na "Jeźdźca znikąd", bo na brak wrażeń narzekać nie można, a na przyjemny seans zawsze warto znaleźć chwilę. Duet Gore Verbinski & Johnny Depp, dla jednych gorzej, dla drugich lepiej, ale znów poradził sobie z wyzwaniem. Według mnie w całkiem ładnym stylu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gore Verbinski ponownie zaprasza kinomanów na niesamowitą przygodę. Jednak tym razem nie będzie to rejs... czytaj więcej
"Jeździec znikąd" mimo swojej niedawnej premiery oraz współczesnych form realizacyjnych jest filmem tak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones