Recenzja filmu

Meduzy (2007)
Shira Geffen
Etgar Keret
Sarah Adler
Nikol Leidman

Dziewięćdziesiąt kilka procent wody

Kilku bohaterów, trzy przeplatające się historie. Nowożeńcy, którzy nie mogą wyjechać w podróż poślubną na Karaiby, ponieważ panna młoda złamała podczas przyjęcia weselnego nogę i spędzają
Kilku bohaterów, trzy przeplatające się historie. Nowożeńcy, którzy nie mogą wyjechać w podróż poślubną na Karaiby, ponieważ panna młoda złamała podczas przyjęcia weselnego nogę i spędzają koszmarny miesiąc miodowy w "hoteliszczach" izraelskich. Filipinka, która przyjeżdża do Tel Awiwu zarobić trochę pieniędzy: opiekuje się opryskliwą starszą kobietą, znienawidzoną przez własną córkę i tęskni do swojego synka. Nie potrafiąca nawiązać kontaktu z matką dziewczyna, która odnajduje - albo to ona zostaje przez nią odnaleziona - tajemniczą dziewczynkę, biegającą po ulicy w dmuchanym kole ratunkowym. Wszyscy przypominają wyrzucone na plażę meduzy. Film mocno literacki, ale w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Wiele jest tu silnie wybrzmiewających symboli, przejmujących, uniwersalnych problemów małżonków, rodziców i dzieci. Pisarze-reżyserzy, Shira Geffen i Etgar Keret, są zresztą małżeństwem. Wpletli w "Meduzy" wątki autobiograficzne, co odczuwa się na widowni bardzo wyraźnie i co poświadcza egzystencjalną prawdziwość utworu. To, co w perspektywie - horyzont morski, niebieskie niebo, niby jasne, słoneczne, a tak bardzo niepokojące - pogłębiają wrażenie tej prawdziwości. Uogólnienie dotyczy zresztą nie tylko problematyki rodziny. Jest jeszcze pamięć Holokaustu, uruchamiana jakby dyskretnie, jakby wraz z echem szumu morza: dwie z młodszych postaci należą do tzw. drugiego pokolenia. Starsza pani mówi po niemiecku, więc jest najpewniej emigrantką i stąd ma tak wielkie trudności w relacjach z córką, inna postać mówi wprost, że rodzice przeżyli wojnę i zawsze bała się ich o cokolwiek prosić. Ta pamięć sugeruje więc podłoże problemów kilku postaci, ale też właśnie przenosi wykładnię obrazu na wyższy poziom refleksji o ludzkich doświadczeniach. Naświetlana jest w tym filmie samotność człowieka: ten szczególny rodzaj samotności, która nie kończy się wraz ze spotkaniem drugiej osoby, ale do której przełamania ta obecność i pomoc drugiej osoby jest tylko środkiem. Jest taka jedna scena, która zapadła mi w pamięci. Batya przychodzi do komisariatu, bo zagubiła jej się ta dziwna dziewczynka w kole ratunkowym, a policjant rozkłada bezradnie ręce i pokazuje stos rysopisów osób poszukiwanych. Czyta kilka wybranych, po czym składa z jednego z nich statek i stawia na biurku. I dmucha w ten stateczek, który zupełnie nie stawia oporu, znoszony tym podmuchem po biurku, wielkim, w ciemnym, zarzuconym papierami pokoju, u którego sufitu kręci się mozolnie stary wentylator. To naprawdę bardzo poetycki film, poezja tętni w dialogach, w wizualności (Złota Kamera w Cannes!), muzyce, w aurze całej fabuły. Mało baśniowej, wbrew temu co podkreślają plakaty. Przemek Kaniecki
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
UWAGA, SPOILERY! TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ. Co może się stać, gdy poeta weźmie się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones