Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi
Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi
Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi
Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi
Wspomnienia Bunuela z pewnego obiadu w Hollywood:
"W trakcie tej rozmowy usłyszeliśmy drobne kroczki drepczące po parkiecie. Odwróciłem się. Do pokoju wszedł Hitchcock, różowy i okrągły, i szedł ku mnie z wyciąggniętymi dłońmi. Jego też nigdy przedtem bie spotkałem, ale wiedziałem że wielokrotnie wygłaszał publicznie peany na moją część. Usiadł koło mnie, a potem podczas obiadu zażądał miejsca po mojej lewej stronie. Objąwszy mnie opowiadał cały czas oo swojej piwnicy, o swojej diecie (jadł bardzo mało) a zwłaszca o obciętej nodze z 'Tristany': 'Ach ta noga!"
tera ide na piwo, wróce i o ile bede w stanie to postaram się wskazać pewne podobne punkty w twórczości tych dwóch wielkich reżyserów.
Mogę napisać tylko nie wiem czy po obejrzeniu dwóch filmów Bunuela będziesz miał jakąś skale porównaczą... ale co tam. Odrazu powtórze że nie mam zamiaru zrobić z tych dwóch Panów twórców identycznych, tylko wskazać niektóre wspólne elementy ich twórczości.
Zaczne może od najbardziej charakterystycznego punktu łączącego twórczość tych dwóch Panów, który już sam pięknie określiłeś - jest nim nasz krytyczny paranoik Salvador Dali. Ja jednak ten na pozór oczywisty przykład Daliego, który na pierwszy rzut oka jest spoiwem potraktowałbym z dystansem. Dali współpracował z Bunuelem za czasów francuskiej awangardy surrealistycznej, która była ruchem artystyczno-estetyczno-moralnym (co w "Psie Andaluzyjskim" widać zresztą jak na dłoni prawda ? :)), z młodzieńczym zapałem, przyjacielską burzą mózgów. Dali z Hitchcockiem współpracował kiedy malarz był już u szczytu sławy, kiedy wzrastał jego narcyzm i szał na punkcie pieniądza, kiedy zrywał już z surrealizmem (moim zdaniem zerwał z nim do końca lat 30tych, potem to był czysty, dalisjki styl określany mianem 'paranoi krytycznej' choć surreal odbił na całym Dalim swoje piętno). Hitchcock chciał współpracować z Dalim ze względów estetycznych jako uzupełnienie jego koncepcji ze scenariusza, producent Selznick chciał miec Dalego jako nazwisko w czołówce przynoszące niemały zysk. Jak widać współpraca tych Bunuela i Hitchcocka z Dalim opierała się na dwóch różnych zasadach - od młodzieńczego zapału po robote rzemieślników.
Dlaczego Hitchcock współpracował z Dalim ? "Urzeczona" miała mieć scene snu który ma Gregory Peck podczas sesji u psychoanalityka. I otóż to ! PSYCHOANALIZA ! I u Bunuela i u Hitchcocka psychoanaliza, sen, podświadomość odgrywały olbrzymią role. W twórczości Hiszpana widać to jak na dłoni od początku do końca, u Hitchcocka najbardziej właśnie na przykład w "Urzeczonej" i "Marnie". Obydwaj panowie odnoszą się w swojej twórczości do wspomnień z dzieciństwa, do traumatycznych przeżyć czy w końcu do SEKSU który przeca u tego Freuda był sendem sprawy. Nie wiem czy czytałeś "Hitchcock/Truffaut" ale tam Hitchcock mówi o każdym filmie od strony jego 'seksualnego' napięcia - o "Marnie" jako o fetyszu uprawiania seksu ze złodziejką, w "Osławionej" o oddawaniu ciała dla wyższej sprawy czy w końcu o "Vertigo" jako o nekrofilii. Przy "Zawrocie głowy" chciałbym się zatrzymać - spotkałeś się może z opinią jakoby cały film miałby być wytworem wyobraźni głównego bohatera ? Zdaje się że Hitchcock nawet przychylał się do tej interpretacji, dokładnie nie pamiętam a przecież Bunuel też konstruował całe filmy opierając się na motywie snu czy zwidów poprzez subiektywizacje narracji (np. "Dyskretny urok burżuazji"). Luis Bunuel także w swojej książce zwraca dużą uwage na seks i napięcie erotyczne pomiędzy bohaterami. Podczas gdy ja końcówkę "Viridiany" (co za wspaniały film!) w której padają słynne słowa "od razu widziałem że zagrasz z nami w karty" interpetuje jako demaskacje fałszywej pogoni za niepotrzebną dobrocią, Bunuel określa jako 'akceptacje związku we troje', początek ertoyczno-miłosnego trójkąta. Miodzio. Obydwaj Panowie w dodatku wykazują dużą troskę o widza, o przekazanie mu treści. Obydwaj podchodzą do robienia filmu jako do rzemieślniczej roboty, dobrze wykonanej = dobrze płatnej. Wiem że w przypadku Bunuela ten argument może wydać się 'nie-do-wiary' jadnek sam reżyser fabułe "Viridiany" określa jako błahą historię erotyczną. Bunuel naprawdę robił filmy proste, po prostu w surrealistyczny sposób robił nas w konia i muszał do myślenia (a to zmieniając tytuł, a to dodając scene wyrwaną z kontekstu a która to się Bunuelowi w nocy przyśniła). A czy Hitchcock także nie dążył do wyprowadzenie widza w pole ? Sam przecież mawiał że widz lubi zgadywać co będzie zaraz - trzeba więc robić tak by niemożliwością było odgadnąć co się za chwilę wydaży. 'Jak mówił tak robił' - nie da się ukryć.
Tak więc podejście do tworzenia filmu, jego konstrukcji czy fascynacja psychoanalizą (znak czasów w których tworzyli) to coś co tych tak na pozór odległych od siebie autorów łączyło. Nie wiem czy Ciebie to przekonało, jesli nie to się nie dziwie :) Powtarzam że to tylko przemyślenia i luźne powiązania niż faktyczny stan rzeczy poprzez których ich filmy na DVD stawiałbym na półce tuż obok siebie ;)
Takiego komenta mógł napisać tylko Ktoś zafascynowany OSIEM I PÓŁ (he,he.)
Drogi Buri, ja myślę, jestem wręcz przekonany, że Harry w sposób grzeczny, ale stanowczy powie coś w stylu: nie cierpię Bunuela!! (he,he.)
Z przyjemnością przeczytałem Twoją krótką nalizę porówującą Hitcha do Bunuela.
Myślę sobie jednak, że zdecydowanie bardziej psychoanalizą sensu stricte zafascynowany był Hitch, Bunuel był bardziej, że tak się wyrażę, intelektualnie bogatszy, pełniejszy. Nie potrzebował błyskotliwych podopowiedzi do swoich w sumie bardzo erotycznych filmów.
Ale, co ja tu będę gryzmolił, podam Wam dwa, kapitalne dla mnie przykłady, które doskonale komponują się ze słowami Buriego:
1. Zakończenie PÓŁNOCY- PÓŁNOCNEGO ZACHODU- pociąg wjeżdżający do tunelu;
2. Komisarz policji w WIDMIE WOLNOŚCI wspominający swoją siostrę- pianistkę.
I jak tu nie kochać kina?
Pozdrawiam Was Buri i Rafale!!
No to ciesze się że moje przemyśleniea spotkały się z zainteresowaniem.
Alfonso: Nie hcodziło mi o to czy to Bunuel czy Hitchcock jest pełniejszy w mądrości życiowe i to który bardziej się do tego Frueda odwoływał - to temat na osobną rozmowę, ja tylko skromnie porównałem ich 'punkty styczne'. W każdym bądź razie - obaj byli świntuchami ! ;)
Przytaczasz też przykład "Polnoc-polnocny zachod" a w moim osobistym mniemaniu to jest njbardziej ociekający seksem i erotycznym napięciem film jaki widziałem! Żadne namiętne romansidło czy nawet emancujący dosłownym seksem "pornos z fabułą" nie jest w stanie pobić sceny w pociągu kiedy to Eva Marie Saint kokietuje Granta... Mrrrr :)
Eee tam, pisane dialogi;-) Wolę, jak aktorzy gadają.
Ja w sumie też fanką s-f nie jestem, ale są wyjątki. A horrory lubię, te z fajnym klimatem, a nie z hektolitrami krwi.
Horrory Cormana mają właśnie swietny klimat i nie można ich porównywać do głupawych horrorków dla nastolatków. Naprawdę warto je obejrzeć. W sumie to ogląda się je bardziej jak filmy kostiumowe niż horrory.
To Twoje porównanie roku 1948 z 2006 jest nieco niesprawiedliwe, bo wymieniłeś same tandety, a dobre filmy pominąłeś, a i takie przecież były. Ja tam chodzę czasem do kina i nie narzekam. "Infiltracja" Scorsese mnie wręcz zachwyciła, film "V jak Vendetta" też zrobił na mnie spore wrażenie. Jest jeszcze parę innych dobrych filmów, więc nie ograniczajmy się do jakiejś Teksańskiejmasakrycośtam;-)
"Dzwonić Northside 777" nie widziałam, ale czytałam o tym filmie i kiedyś go na pewno obejrzę, może w święta, bo na razie mam jeszcze kilka innych do obejrzenia, a czasu niewiele.
Pozdrawiam:-)
filmoznastwo?
to musi być ciekawy kierunek:).
A jeśli chodzi o stare kino, to uwielbiam Audrey Hepburn i jej koci wdzięk.
Cóż, nie będę Cię przekonywać, bo w dużej mierze masz rację. Filmów powstaje teraz mnóstwo, a niestety większość jest przeciętna. Ale to w sumie dobrze, bo gdyby same dzieła powstawały, nie wiem, skąd brałabym kasę na kino;-)
Jako że nie mam chwilowo nic nowego, obejrzałam sobie ponownie film "Kto sieje wiatr" Kramera. Widziałeś go może? Bardzo fajny film, powinni go puszczać teraz w TV, żeby wbić gościom z LPR trochę rozumu do głow;-) Ale oni chyba i tak są niereformowalni.
Pozdrawiam:-)
Ja niestety na filmy mam czas tylko w sobotę. Dzisiaj powinnam odrabiać zadanka i czytać lektury, ale jakoś nie wyszło. Jutro będę żałować. Zimę bardzo lubiłam w czasach podstawówki, a odkąd muszę dojeżdżać, nie przepadam za tą porą roku. Chociaż święta lubię, bo jest wolne, fajny klimacik(trochę popsuty przez to, że dekoracje świąteczne w sklepach pojawiają się już na początku listopada i do świąt zdążą się znudzić) i prezenty;-) Czasem nawet puszczą jakiś fajny film, choć niestety zazwyczaj pokazują to samo. Mogliby w końcu zapodać "To wspaniałe życie", a nie tylko Kevina i Griswoldów.
"Lecą żurawie" ma bardzo dobre komentarze, więc chyba muszę kiedyś obejrzeć. Tylko najpierw muszę go zdobyć.
Pozdrawiam:-)
Stare kino jest cudowne przede wszystkim dlatego, że w latach 30 mężczyźni nosili jeszcze cylindry...coś wspaniałego.
Poza tym te mroczne uliczki, atmosfera, inny sposób gry, kadrowania, przejścia z jedego ujęcia na kolejne. W latach 40 nie było już takiej magii w kinie, przynajmniej dla mnie.
Moje ulubione stare filmy: "Pancernik potiomkin", "Doktor Jekyll i pan Hyde" czy ulubiony film Hitlera "Błękitny anioł".
Poza samą niezwykle dla mnie atrakcyjną formą wymienione filmy, co zabrzmi cholernie banalnie, mają treść, ukazują jakąś prawdę o człowieku.
Choć najważniejsi i tak są faceci w cylidrach.
Ja nie mam nic do Kevina, sama oglądam co roku, ale chciałabym, żeby w TV pojawiały się też inne, starsze świąteczne filmy.
Hehe, w sumie to na blogach na FW ludzie piszą co im się podoba, ale to Twój blog, więc się dostosuję. Widziałam ostatnio kilka filmów, ale nie mam natchnienia do pisania, więc może rzucę jakiś koment później.
Pozdrawiam:-)
Hej! Zapraszam do mnie! Piszemy naszą własną, filmwebwską powieść:)
u kogos widzialam juz ten tekst piosenki..hm u Juli?ciekawie..stare kino to klasyka;)
pozdrawiam i serdecznie zapraszan--nie zaszkodzi jak zostawisz po sobie jakis slad bym wiedziala jak do Ciebie wrócić:)
"Święta Bożego Narodzenia
to czas radosny i oczekiwany,
gdzie gasną spory i goją się rany.
To czas kiedy w sercach miłość
i szczerość duszy zagości.
Dla rodziny, dla bliskich, dla gości.
A wokół cichutko rozbrzmiewa kolęda.
Niech piękne będą dla Ciebie te święta"
Niech pod świąteczną choinką
znajdzie się więc radość, szczęście,
życzliwość i wzajemne zrozumienie
oraz spełnienie wszystkich marzeń w Nowym 2007 Roku.
Wszystkiego co najlepsze!
No tak "Kevin" to standard. Jak dla mnie obowiązkowo powinni puszczac "Wspaniałe życie" Capry na święta- najbardziej antydepresyjny film jaki znam.
Wiesz Harry, niestety tak jest w wielu westernach , że Amerykanie są nieznośnie wybielani a Indianie jako uppierdliwe głupki, które trzeba sprzatnąć. Zresztą Ford ( nie ujmując nic jego wielkiemu talentowi)chyba ma takie tendencje, bo zrobił nieznośnie napuszone "Rio grande".
Lata trzydzieste. Niemcy. Berlińskie ulice terroryzuje groźny psychopata. Policja przygotowuje obławę na tego mordercę i pedofila. Tymczasem przywódcy światka przestępczego postanawiają sami go schwytać i ukarać?
Tyle, aby najprościej streścić fabułę tego bardzo ważnego filmu. Dlaczego ważnego? Ano powodów jest kilka. Począwszy od tego, że jest to film Fritza Langa ? jednego z najważniejszych wizjonerów kina nie tylko niemieckiego. Poza tym jest to jego pierwszy film dźwiękowy, więc dla amatorów kina ?starego?, którzy filmu jeszcze nie widzieli, będzie to doskonała okazja do porównania i oceny, jak Lang radzi sobie z dźwiękiem. A radzi sobie dobrze, bo doskonale synchronizuje montaż obrazu i udźwiękowienie. Poza tym reżyser oszczędza nam środków wyrazu skupiając się na ludzkich ?wnętrzach?. Bardzo ważną rzeczą jest też to, że film powstał na podstawie autentycznych kronik policyjnych i artykułów prasowych, a sama opowieść ma charakter niemal paradokumentalny.
Tyle od strony technicznej filmu.
?M? jest filmem dziwnie niedopasowanym do czasów, w których powstał. Niepoprawna jest w nim tematyka, bo nie można go nazwać ani kryminałem, ani sensacją, choć fabuła to przecież pogoń za groźnym przestępcą, pedofilem i mordercą. W latach trzydziestych mało kto zajmował się w kinie różnorakimi zboczeniami, czy zwyrodnieniami. Przynależne to niemieckiemu ekspresjonizmowi, w którym to nurcie zaczynał Lang. Bo kim jest tytułowy ?M?. Nazwany tylko literą, jakby był nierealny, czy też nie do końca określony. A może ?M? nie jest konkretnym człowiekiem, postacią, a pewną wewnętrzną częścią jakiegoś społeczeństwa? Wyrzutkiem. Anomalią. Tytułowy ?M? jest człowiekiem chorym. Szaleńcem. Ale nie postacią z horroru. To w gruncie rzeczy postać z krwi i kości, która zaszczuta ma jednak prawo do ostatniego słowa przed sądem. Lang stawia bardzo ważne pytania. Stawia oskarżonego przed tłumem rządnym krwi, ale też daje mu szansę wytłumaczenia się z choroby, okazania skruchy i przyznania się do winy. ?M? grany rewelacyjnie przez Petera Lorre w końcowych scenach filmu daje mistrzowski pokaz aktorstwa. Pedofil przyznaje się do winy, płacze, a jednocześnie przyznaje się do choroby, na którą nic nie może poradzić. Są choroby, których nie sposób wyleczyć. ?M? jest taką chorobą. Chorobą, która tak naprawdę trawi całe społeczeństwo. Żeby je uratować trzeba chwycić za skalpel?
Ten film znać trzeba. Przynajmniej z tego powodu, że można znaleźć tam pytania, które wiele środowisk zadaje dzisiaj.
?M - Eine Stadt sucht einen Mörder? ? Fritz Lang, 1931, Niemcy
Jeśliś widział, szczęśliwyś. Jeśli nie, warto. Pozdrawiam kolegę lubiącego starocie.
CZy dobry? Na pewno dziwny. Jeżeli widziałeś coś Jodorovsky'ego, to niczego nowego w tym filmie nie zobaczysz. A jeżeli byłoby to Twoje pierwsze spotkanie z tym reżyserem, to łatwo przejechać się na formie, którą tam prezentuje. Nie wiem, co powiedzieć o tym filmie... Dla mnie jest piękny, choć z drugiej strony brzydki. Mądry i bez sensu zarazem. western, a z drugiej strony wcale nie. Na pewno warto! Pozdrawiam.
błyskotliwi lekarze uwazaja ze nie ma nic bardziej niebezpiecznego dla wzroku niz choroba oka !
Harry, jako żeś szarlatan slapsticku, może będziesz potrafił mi pomóc. W dokumencie o Haroldzie Lloydzie pt "Third Genius" widziałem fragment jego krotkiego metrażu w którym bohater chciał popełnić samobójstwo. Gagi klasyczne typu skok z mostu do rzeczki w ktorej jest wody po kostki, strzelanie do siebie z pistoletu na wode itd. No ogólnie mistrzowskie. Znasz może tytuł tego filmu ? ? ?
A pamięta ktoś taki film? Stary film, czarno-biały, grupka młodych chłopaczków, takie trochę rozrabiaki, pamiętam tylko, że był tam taki chłopczyk ze śmieszną fryzurą - mocno przylizane włosy, a na środku głowy stercząca do góry "antenka", Ci chłopcy tworzyli taki mały gang. Bardzo stary ten film, myślę, że można go porównać do "Flipa i Flapa" i tych z tego okresu.
Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi
Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi
Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi
Zarządzać obserwowanymi blogami i wpisami możesz na stronie Obserwuję > blogi