Recenzja filmu

American Hustle (2013)
David O. Russell
Christian Bale
Bradley Cooper

Najdoskonalsze oszustwo

David O. Russell nie przestaje mnie zaskakiwać. Po genialnym "Fighterze" i świetnym "Poradniku pozytywnego myślenia" nie poszedł na zasłużony urlop. Złapał kolejną srokę za ogon i nakręcił
David O. Russell nie przestaje mnie zaskakiwać. Po genialnym "Fighterze" i świetnym "Poradniku pozytywnego myślenia" nie poszedł na zasłużony urlop. Złapał kolejną srokę za ogon i nakręcił następny doskonały obraz. "American Hustle" to połączenie wszystkiego, co najlepsze z dwóch poprzednich filmów (łączeni z aktorami), oblane sensacyjno-kryminalnym sosem. Danie idealnie dosmaczone, choć nie podane w pięciogwiazdkowej restauracji.

Akcja filmu rozgrywa się na przełomie lat 70. i 80. Właściciel kilku pralni Irving Rosenfeld wraz ze swoją kochanką Sydney Prosser oszukują naiwnych ludzi pragnących zarobić szybko duże pieniądze. W końcu trafiają na agenta FBI Richiego DiMaso, który stawia ich pod ścianą. Bez większego wyjścia Irving musi wziąć udział w operacji antykorupcyjnej. Ambicje młodego agenta służb specjalnych biorą górę, i zamiast zatrzymać kilku mafiosów, sprawa rozciąga się również na polityków. Carmine Polito, burmistrz New Jersey, ma być głównym celem całej operacji. Wszystko zaczyna komplikować się w momencie, gdy żona Irvinga – Rosalyn, zaczyna odgrywać coraz większą rolę w całym przedstawieniu.

David O. Russell niczym sprawny cyrkowiec żongluje gatunkami, jakby chciał umieścić w obrazie wszystko, co wymyślił przez ostatnie lata. Zaczyna się jak dobry kryminał, żeby zaraz przejść do niemal romansu - dowiadujemy się, jak Irving i Sydney zakochali się w sobie i zaczęli współpracować. Następuje kolejny przeskok i mamy do czynienia z filmem sensacyjnym. Nie mogło także zabraknąć wątków komediowych, które w najmniej oczekiwanym momencie potrafią rozbawić. David O. Russell ani razu się w tym nie pogubił. Oczywiście są sceny bardziej i mniej ciekawe, ale najważniejsze, że wszystko trzyma się całości i nie odnosi się wrażenia, że cokolwiek jest w tym filmie wymuszone.

Cała ta intryga z politykami i mafiosami wyszła całkiem sprawnie. Można lekko zawieść się na wątkach sensacyjnych, które nie do końca są tak ciekawe jak cała reszta. Na całe szczęście "American Hustle" ma zbyt wiele do zaoferowania swoim bogactwem, żeby to aż tak bardzo przeszkadzało. Zresztą główny twist fabularny pod sam koniec, bardzo mnie zaskoczył. Przez cały film moja czujność została uśpiona, żeby na sam koniec się przebudzić i dojść do wniosków z pierwszej sceny filmu. W produkcji Davida O. Russella nic nie jest takie na, jakie wygląda. Irving to  facet w średnim wieku, ze sporym brzuchem piwnym, który nie chce pogodzić się z tym, że łysieje. Sydney ma podwójną tożsamość, a Richie DiMaso na tyle dba o swój wizerunek, że codziennie robi ze swoich włosów kędziorki, żeby wyglądać przystojniej. "American Hustle" to prawdziwy pokaz ludzkiego zakłamania, w którym jedno gapiostwo i utkniemy w przekonaniu, że fałsz jest prawdą.

Od pierwszych minut można wyczuć otaczający ze wszystkich stron kicz. W końcu to przełom lat 70. i 80., era disco, hawajskich koszul, cudacznych fryzur i tony kokainy. Łatwo jest w którąś ze stron przegiąć, ale reżyserowi udało się zachować odpowiednie proporcje. Wspominany kicz nie razi, a bawi i szybko o nim zapominamy, wsiąkając się w świat i fabułę filmu.

Siłą "American Hustle" jest absolutnie doskonała obsada. Christian Bale do roli Irvinga przytył aż 20 kilo, co po nim widać. Superbohaterska emerytura nie wyszła mu na zdrowie, brzuch urósł, a on sam nie przypomina już Batmana. Świetna metamorfoza i genialna rola. Bradley Cooper, już po "Poradniku pozytywnego myślenia" udowodnił, że jak nikt zna się na szaleństwie. Jako młody, narwany i obsesyjnie pragnący zrobić karierę Richie DiMaso, sprawdza się idealnie w tej roli. Amy Adams to prawdziwa gwiazda, dodatkowo jeszcze nie widziałem jej w tak odważnej roli. Jest po prostu świetna. Nawet grającemu burmistrza Carmeina Jeremy’mu Rennerowi udało się coś uszczknąć z tego tortu. Cała obsada zagrała idealnie, a co ważniejsze, nie kradną sobą nawzajem uwagi. Oprócz oczywiście Jennifer Lawrence jako Rosalyn, która gdy tylko pojawi się na ekranie zgarnia całą pulę. Choć to tylko drugoplanowa rola, to ma się wrażenie, jakby to był film o niej. Scena, gdy śpiewa utwór "Live and Let Die" i przy tym sprząta i tańczy, jest niezapomniana.

Szef Richiego DiMaso trzykrotnie opowiada historię, gdy w młodości jego brat wszedł na taflę cienkiego lodu, z której nie mógł się wydostać. Historia nie zostaje dokończona, ale nie trudno się domyślić, że to metafora całej akcji i kariery młodego agenta FBI. I właśnie taki jest ten film. Z jednej strony lekko niedopowiedziany, z drugiej zaskakujący, a z trzeciej to doskonałe kino, przy którym widz się świetnie bawi.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
David O. Russell to reżyser, który nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu, a przy okazji jest twórcą... czytaj więcej
Rozszalała się fala entuzjazmu i zachwytów, posypały się nagrody, oczekiwania widzów wzrosły, ale czy... czytaj więcej
David O. Russell konsekwentnie umacnia swoją pozycję w gronie najbardziej wziętych i utalentowanych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones