Recenzja filmu

Nagi lunch (1991)
David Cronenberg
Peter Weller
Judy Davis

Groteska groteskę groteską pogania

Davidzie , zabrałeś nas w podróż, która mogłaby się nie kończyć. Zaczęła się ona w umyśle pewnego pisarza, potem zatrzymała się przy twojej stacji, podczas gdy ty pisałeś do niej scenariusz,
Davidzie , zabrałeś nas w podróż, która mogłaby się nie kończyć. Zaczęła się ona w umyśle pewnego pisarza, potem zatrzymała się przy twojej stacji, podczas gdy ty pisałeś do niej scenariusz, który niedługo potem miałeś zekranizować. Co ci z tego wszyło? Coś naprawdę pięknego, powalającego na kolana pomysłem, wykonaniem i obrazem. Podróż się jeszcze nie kończy. Musimy przebrnąć przez morze absurdu, w którym mamy do czynienia ze wszystkim tym, z czym do czynienia nie mamy na co dzień. Co to jest? Hm, zastanówmy się chwilę. Może gadająca, niemal od rzeczy, a jednak poetycko i interesująco do głębi maszyna do pisania, która wygląda niczym wielki, paskudny, owłosiony robal? Z czym jeszcze, pytacie? Z odbytem karalucha, który zdaję się być mądrzejszy niż jego głowa. Z tajnymi agentami, którzy nakazują głównemu bohaterowi wykonywanie różnych, przedziwnych i niekiedy pozbawionych sensu zadań. Ale to nie wszystko. Jakby jeszcze było mało, każą mu spisywać z tego raporty, tworzone właśnie na wspomnianej maszynie do pisania. Czy poziom niecodzienności już jest dla was wystarczający? Nie? No to może jedźmy dalej.   Chodzi mi tutaj przede wszystkim o głównego bohatera, niejakiego Billa Lee. Jest on znanym (nieznanym) pisarzem, który obecnie trudzi się niewdzięczną pracą eksterminatora. Usuwa z domów swoich klientów różnej maści robale i owady, używając do tego specjalnego proszku. Bohater nasz jest wyraźnie znudzony swoim zajęciem, odnosi się wrażenie, że także swoim dotychczasowym życiem. Aktor, grający postać Billa, słynny poniekąd dzięki roli blaszanego policjanta, Robocopa, niejaki Peter Weller, którego kreacja na długo, zapewne, pozostanie w pamięci grona widzów, którzy zdecydowali się obejrzeć ten film, który burzy psychikę swoją niejednoznacznością i jakąś nienormalną symboliką, która ukazana jest nie natarczywie, jak to w tego typu filmach zwykle bywa, lecz jest jedynie lekko zarysowana, nie wnosi nic specjalnego do fabuły, a jednak dostrzegamy ją aż nadto wyraźnie. Reżyserowi wyszło to doskonale. Wprawianie widza w osłupienie. Bo kiedy ma się do czynienia z gadającym odbytem karalucha, to można być przekonanym, że na ekranie telewizora widzieliśmy już wszystko.   Ale kiedy żona pisarza Billa Lee zaczyna wdychać proszek do zwalczania robaków, wciągając w nałóg męża, film nabiera nagłego rozpędu, akcja nakręca się z każdą sceną, a bohaterowie, przewijający się przez ekran, są coraz dziwniejsi i bardziej groteskowi, niż moglibyśmy przypuszczać. Z całym szacunkiem, Tim Burton może  Cronenbergowi buty czyścić, jeśli chodzi o aspekt groteski i czarnego humoru. Chociaż filmy tych twórców diametralnie się od siebie różnią, to jednak można zauważyć drobne podobieństwo w tworzeniu klimatu. W produkcjach obu panów mamy doskonałe, klimatyczne zdjęcia, które w sześćdziesięciu procentach tworzą atmosferę filmu. Są obskurne, ujęcia są odpowiednio dobrane do danej sceny. No,ale nie będę się tutaj rozpisywał zbytnio na temat aspektów technicznych. Może wspomnę słowem o doskonałej muzyce, która, być może, jest jeszcze bardziej klimatyczna niż zdjęcia. Brzemienia, przynajmniej niektóre, przywodzą na myśl kompozycję rodem z czarnych kryminałów z lat 40. Zresztą, taka muzyka idealnie wkomponowała się w groteskową stylistykę filmu. A więc wszystko jest dopasowane doskonale.   Ale dziwne by było, gdybym nie wspomniał o minusach. Jednak muszę niektórych rozczarować, bo w filmie twórcy "Muchy" słabych punktów nie dostrzegłem. Naprawdę, choć dla niektórych może to być wielkim zaskoczeniem. Muzyka, kreację aktorskie, zdjęcia, wszystkie te aspekty są w obrazie idealnie ze sobą połączone, a do tego dochodzi doskonały scenariusz, który bez wątpienia jest jednym z bardziej oryginalnych skryptów, jakie w ogóle powstały. To największa zasługa reżysera filmu, który, adaptując powieść pewnego pisarza, wspiął się na wyżyny własnych możliwości twórczych.   "Nagi lunch" momentami przypomina wytwór naćpanego umysłu. Ale to nie minus dla tej produkcji, tylko wręcz przeciwnie. Ale ostrzegam, to nie jest obraz dla wszystkich widzów. Ja bawiłem się doskonale podczas seansu, mając przed oczyma dziwaczne połączenie film s-f, dramatu i filmu noir.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czymże powinna charakteryzować się dobra adaptacja? Oto zasadnicze pytanie. Jedni stawiać będą na... czytaj więcej
Napisałem niedawno recenzję filmu „Myszy i ludzie”. Piękno tamtej filmowej opowieści wynikało z wiernej... czytaj więcej
Bill Lee jest pisarzem pracującym jako dezynfektor. Pewnego dnia zauważa, że zabrakło mu proszku do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones