Każdemu, kto do seansu "28 pokoi hotelowych" przystępuje, by znaleźć odpowiedź na, skądinąd trywialne, co już nikogo chyba w dobie powierzchownie rozumianego marketingu filmowego nie dziwi,
Każdemu, kto do seansu "28 pokoi hotelowych" przystępuje, by znaleźć odpowiedź na, skądinąd trywialne, co już nikogo chyba w dobie powierzchownie rozumianego marketingu filmowego nie dziwi, pytanie – "Co nas kręci w seksie z nieznajomym?", wróżę głębokie rozczarowanie. Nie o to bowiem, co nas kręci, a co nas podnieca, tutaj chodzi. Dlaczego więc nagie ciała, skąd wyeksploatowana nimi pościel, po co budząca aż nadto oczywiste oczekiwania fizyczność? Czy reżyserowi można zarzucić pretensjonalną prowokację i umyślne wykorzystywanie pierwotnych instynktów widza, który nastawia się na kino wizualne, a nie psychologiczne? Który oczekuje jednowymiarowego obrazu, a nie mozaikowej płaszczyzny? Odprężenia, a nie koncentracji? Który spodziewa się wytężać wzrok i słuch, ale nie umysł?
Intymna atmosfera sprzyja odczuwaniu moralnych rozterek, a nawet zakwasów, nietrudno jest bowiem zespolić się z hermetycznym światem dwojga ludzi, zacząć w nim bytować, bo o egzystencji, a tym bardziej o życiu, nie może być mowy. Nie, jeśli nad głowami, nawet okrytymi kołdrą, ciągle widmo osób trzecich, zdrady, obłudy, kłamstwa, grzechu. Jeśli czas spędzany razem wykradany, wyłuskiwany w sekrecie, nigdy niewystarczający, niesycący, niekompletny. Ograniczony.
Ograniczeń w życiu Kobiety (Marin Ireland) i Mężczyzny (Chris Messina) jest bardzo wiele. Bardzo różnych. Wszystkie jednak zdają się łączyć siły, tworząc kajdany, z których nie sposób się uwolnić, których zrzucić nie można, które zaczynają tłamsić, dusić, uwierać. I tak Ona i On nie mogą stać się Nimi. Nieuniknioną karą za winy jest wina sama w sobie, jej świadomość, nieustanna obecność, niezdolność do przerwania błędnego koła, marazm ugaszający wszelkie, pojedyncze, w porywach uczuć błyskające wybuchy entuzjazmu, optymizmu, rozmarzenia. Można się rozwieść, ale można też ożenić, można trzymać się za rękę podczas spaceru, lecz można także w windzie, dopóki równie jest odludna, co kolejne pokoje rezerwowane pospiesznie dla namiętności, czułości, tęsknoty.
On – zaszczuty przez bezlitosną krytykę pisarz, którego talent docenia tylko ona, jednocześnie deprecjonując wartość literatury. Choć samą siebie postrzega jako kalkulacyjnego wirtuoza, musi stawić czoła zarzutom o kierowanie się w życiu materializmem, a nawet prostytuowanie tak płową twórczo posadą. Nie chodzi jednak tylko o kontemplację obustronnego niedocenienia, chodzi raczej o pęknięcia, jakich przybywa, w miarę, jak pasowość obecnej sytuacji zaczyna przybierać realne kształty – klaustrofobia w związku nabiera w tym przypadku zupełnie nowego znaczenia. Na wspólne jedzenie, oglądanie telewizji, kochanie się, rozmawianie, rozbawianie i wykłócanie, przysługuje określony limit godzin. Nieprzekraczalnych. Bezpieczny azyl staje się pozbawioną powietrza klatką, piwnicą, podziemiem, w którym brakuje światła. Nadziei na zmianę otoczenia, na życie w prawdziwym świecie. Fikcja musi wystarczyć, a kiedy wystarczać przestaje, zaczyna frustrować…