Recenzja filmu

Noc żywych kretynów (2004)
Mathias Dinter
Collien Ulmen-Fernandes
Thomas Schmieder

Żywe trupy po niemiecku

Gdybyśmy spotkali na ulicy wolno stąpającego (teoretycznie amerykańskiego), ale jeszcze w miarę trzeźwego zombie i zapytali, co myśli o tym, by wejść w szranki z zombiakami z Niemiec, z pewnością
Gdybyśmy spotkali na ulicy wolno stąpającego (teoretycznie amerykańskiego), ale jeszcze w miarę trzeźwego zombie i zapytali, co myśli o tym, by wejść w szranki z zombiakami z Niemiec, z pewnością odparłby, że nie ma na świecie takiego oponenta. Amerykanie z reguły przywiązani i dumni do własnych osiągnięć z pewnością nie doczekaliby się nigdy konkurencji w udanych eksperymentach kinowych z żywym trupem, gdyby takowe się nie pojawiły, u naszych zachodnich sąsiadów. Propozycja Mathiasa Dintera bierze na warsztat współczesne amerykańskie komedie dla nastolatków, kultową sagę z zombie, miesza wszystko do kupy i w efekcie otrzymujemy coś o tytule "Noc żywych kretynów".

Konrad (Thomas Schmieder), Wurst (Manuel Cortez) oraz Philip (Tino Mewes) to klasyczna trójka nastolatków, w której jeden jest głupszy od drugiego, ale jako trio znakomicie się uzupełniają. Konrad, wielki intelektualista (o aparycji młodego Marilyna Mansona), skrupulatnie zapisuje w pamiętniczku wszystkie upokorzenia doznawane przez otoczenie, gdyż jest pośmiewiskiem szkolnym, Wurst to z kolei zachłyśnięty dymem maryśki, luzak, a ostatni z paczki to niezbyt urodziwy Philip, marzący o balu maturalnym z najładniejszą dziewczyną w szkole. Pewnej nocy biorą oni udział w rytuale okultystycznym, co w efekcie mocno zmieni ich... życie.

Nie rzuciło was to na kolana? To super, bo mnie też nie, jednakże sama fabuła, jest tylko pretekstem do przedstawienia klasycznej opowieści o zombie, z nastolatkami w roli głównej, polana satyrycznym sosem niemieckiej roboty. Ośmielę się powiedzieć więcej, tylko i wyłącznie sosem niemieckiej roboty. Bowiem, czego my tutaj nie znajdziemy? Niemcy nie od dziś wiadomo, są specyficznym narodem, a ich poczucie humoru należy do dość trudnych w odbiorze. Przypomnijmy, że w komedii o Hitlerze "Adolf H. - Ja wam pokażę", sam zainteresowany mówi z pełną powagą: Tak naprawdę to nie mam nic do Żydów. Nie inaczej jest w obrazie Dintera, gdzie podczas rytuału na cmentarzu pseudo metalowcy zamiast swego symbolu rysują gwiazdę Dawida, co zostaje skomentowane przez jednego z bohaterów słowami: Wasz pentagram ma 6 ramion. Chcecie przywołać Żyda? Dalej jest już tylko weselej. Nauczyciel w-fu, który po godzinach jest gejem, a na nazwisko ma Stalin, a w krzakach podczas nastoletniej parapetówki mizdrzą się zakochani z okrzykami rozkoszy, z wyraźnym akcentem, jaki znamy z bawarskich przypadków. Na dokładkę mamy cały arsenał z zaoceanicznej spiżarni, ale filmowo przełożony na niemiecki grunt.

Dinter stworzył komedię, która do złudzenia przypomina amerykańskie produkcje dla nastolatków. Jednak gagi są bardziej wyszukane, a bohaterowie jakoś bardziej przypadają do gustu. Nie mamy tu wszechobecnego podziału na olśniewających młodych i pięknych. Wszystkie postacie zdają się być odpowiednio wyważone, a główni bohaterowie choć mało inteligentni zdają się być bardziej rozgarnięci niż ich amerykańskie odpowiedniki. W mojej ocenie, film nie tylko obśmiał w przyzwoity sposób obecne trendy w kinie dla nastolatków, ale także do samej historii o zombie dodał sporo od siebie. Niemiecka komedia wielokrotnego użytku. Serdecznie polecam!
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones